Są takie książki, które trafiają do rąk trochę przez przypadek, a potem zostają z nami na dłużej – właśnie tak było u mnie z Trzema i pół śmierci w Happy Valley. Przyznaję, sięgnęłam po tę pozycję zaintrygowana tytułem, ale nie spodziewałam się, że debiut literacki może być aż tak dopracowany i... świeży. Bo świeżość to słowo, które najlepiej oddaje to, co czeka na czytelnika między okładkami.
W Happy Valley wszyscy wiedzą, że bracia Cresmont mają krew na rękach – przystojni, bogaci i nietykalni, stoją za śmiercią swoich byłych partnerek. Ale nikt nie ma odwagi ich ruszyć. Lauren O’Brian, nowa w mieście, miała trzymać się z dala od kłopotów. Zamiast tego wpada prosto w ramiona jednego z braci… i odkrywa coś, co może ich pogrążyć. Tylko czy prawda wystarczy, by ocalić ją samą? W miasteczku pełnym tajemnic każdy może być sojusznikiem – albo oprawcą.