środa, 2 listopada 2016

Rozdział VII. Wycieczka do Glentleiten

Sobota, 29. październik, 8:15


Kolejna podróż za mną. Tym razem w większym gronie - ze starymi (bowiem już tygodniowymi!!) znajomymi, jak i z nowymi. Coś nowego, a przy tym jakże swojskiego, ponieważ bawarska wieś nie różni się jakoś znacząco od starej polskiej wsi. Ale jak zwykle zaczynam od złej strony, więc zapraszam Was do Glentleiten.

Po raz drugi stałam w kolejce w Mensie (stołówce), by zapisać się na drugą wycieczkę organizowaną dla studentów z zagranicy. Tym razem tak dużo chętnych nie było... bo przecież to tylko wycieczka na wieś, heloł! Mnie tam to nie przeszkadzało - ostatecznie zawsze to coś nowego, zawsze jakieś nowe doświadczenie i zawsze kontakt z językiem niemieckim. Więc zapisałam się na listę, zapłaciłam 10 Euro, a w sobotę wstałam koło godziny 7:00. Ruszyliśmy.

Po dwóch przesiadkach trafiliśmy do celu, a przywitał nas nie takie znowu zwykłe muzeum. Nazwałabym to raczej prawdziwym przeniesieniem się w czasie do dawnej wsi. Takiego prawdziwej mini-osady, którą zwiedzaliśmy po raz kolejny w dwóch grupach: angielskich i niemieckich. Przewodniczka opowiedziała nam o tradycjach, o tym, jak wyglądało życie dawniej, o tym, co dawniej jedzono i jak podobne potrawy zostały przyrządzane. No i... zrobiliśmy własne masło.


Jako że siedliśmy przy stole w kręgu i każdy z nas po około 10 sekund ubijał masło (po prostu bawiliśmy się kołowrotkiem). Powtórzone razy trzy i tak po 30 minutach w końcu mogliśmy zjeść chlebek z masłem, co popijaliśmy mlekiem (który właśnie został po maśle!). Nie było dla mnie większej różnicy pomiędzy dawną wsią polską i dawną wsią niemiecką. 

Najbardziej podobał mi się czas wolny, kiedy mogliśmy po prostu pospacerować po całej osadzie i nacieszyć się widokiem przyrody. Góry, pagórki ^^ Aż mi się przypomniały wakacje u ukochanej rodzinki Aśki! Do tego mam szczęście cieszyć się prawdziwymi urokami jesieni, ponieważ jak normalnie nie przepadałam nigdy za tą porą roku (zimno, wietrznie, szaro, buro) tak tutaj słoneczko dodaje uroku najróżniejszymi kolorom zieleni! 


Wróciliśmy lekko spóźnieni i lekko zmęczeni, ale lekkie przymknięcie oczek w pociągu musiało nam wystarczyć, ponieważ zaraz potem przyszedł czas na prawdziwą Halloweenową imprezę... na którą oczywiście się spóźniliśmy i nie obeszło się bez pomylenia drogi.     

4 komentarze:

  1. Ale miejscówka kapitalna! O ja, wjechałbym tam z książką na weekend sam i się zamknął z dala od wszystkich - tylko ja, przyroda i dobra literatura Świetnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkam na wsi więc natury mi nie brakuje, ale lubię zwiedzać, także inne regiony Polski i świata :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ piękne widoczki! Życzę Ci, byś na Erasmusie jak najwięcej się nauczyła, ale też wykorzystała ten czas w 100% dla siebie :)

    OdpowiedzUsuń