piątek, 14 grudnia 2018

K-Drama: Goblin: The Lonely and Great God


Moja przygoda z Goblinem - jednym z największych hitów ostatnich lat - zaczęła się jeszcze w 2017 roku, czyli w roku, w którym Goblin był dopiero transmitowany. Pierwszy odcinek może i mnie nie zachwycił, ale pierwsze osiem odcinków już tak. Fabuła, bohaterowie, aktorstwo, muzyka. Tutaj wszystko zagrało. A mimo to porzuciłam tę dramę w połowie. Po prostu poczułam znużenie i moje obowiązki kazały mi oderwać się tego fantastycznego świata. Jednakże Goblin gdzieś tam utkwił w moim sercu, skoro po dwóch latach postanowiłam wznowić seans i dokończyć go w przeciągu zaledwie jednego dnia. Dzięki temu mogłam zakochać się w tym świecie tak, jak na to zasługiwał.

Kim Shin jest goblinem, a także Opiekunem Dusz. Mężczyzna mieszka razem z Aniołem Śmierci, który zabiera ludzkie dusze niczym Ponury Żniwiarz. Jednakże obaj mężczyźni zmagają się z pewnymi problemami. Ponury Żniwiarz ma amnezję, natomiast Kim Shin chce zakończyć swoje nieśmiertelne życie. Niestety, gobliny mogą zakończyć swoje życie wieczne tylko w jeden sposób – odnajdując ludzką pannę młodą. W tym celu, Kim Shin znajduje optymistyczną licealistkę, Ji Eun Tak. Goblin zaczyna powoli wierzyć, że dziewczyna stanie się kapłanką, która zakończy jego przeklęte istnienie. Jednakże z czasem ta skomplikowana metoda samobójstwa zaczyna zamieniać się w miłość. Czy nieśmiertelny goblin zacznie żałować swojej decyzji? A może ta miłość stanie się nieuchronnym końcem jego życia?


(Opis: Drama Queen)


Fabuła skupia się przede wszystkim na tytułowym bohaterze, który, jak zresztą wskazuje tytuł, jest nieśmiertelny, wielki i samotny... i co ważne, nie jest wcale a wcale przedramatyzowany. Czekał dziewięćset lat, by wreszcie odnaleźć swoją pannę młodą, która - jak głosi legenda - będzie jedyną, która może mu pogodzić się z losem i umrzeć. Problem w tym, że jak to już bywa w przypadku przeznaczonych sobie ludzi, zakochują się w sobie i żadne z nich nie chce żyć bez drugiego. Bo i on, i ona lekkiego życia nie mieli.

Jego Panna Młoda od dziecka była "przeklęta", mianowicie z nieznajomego dla siebie powodu widziała duchy. Jej rodzice szybko odeszli, a ona sama musiała zamieszkać z ciotką, wujem i siostrzenicą, którzy do najmilszych nie należeli. Syndrom Kopciuszka? No, niekoniecznie, ponieważ Ji Eun Tak nie poddała się, znajdowała plusy w każdej sytuacji i mimo że przez wielu była uważana za dziwaczkę, czuła, że to wszystko jest po coś, dlatego dla niej pojawienie się przeznaczonego jej Goblina było darem od losu i nic dziwnego, że dość szybko zakochała się (albo po prostu chciała się zakochać) w 900-letnim staruszku o przyjaznej twarzy i miłym usposobieniu (chyba, że się wkurzy).


Widz to widzi, widz obserwuje ich powolne zakochiwanie się w sobie, widz kocha ich niemniej, jak oni siebie sami. Tutaj wszystko zagrało, a to dzięki tak dobrym aktorom, jak Gong Yoo oraz Kim Go Eun, którzy w środku tego zwariowanego, magicznego świata (na ekranach poznamy ponurych żniwiarzy, duchy i demony, a nawet samego Boga), odgrywają bądź co bądź normalnych ludzi. Miłość wypływa z ekranów i wtapia się w otoczeniu, tak jak gdyby twórcy chcieli przede wszystkim pokazać, że to miłość jest w tym wszystkim najważniejsza - nie ta magia, nie ta niewidzialność , nie to przechodzenie przez ściany, nie widzenie duchów, lecz miłość. Nawet jeżeli to smutna miłość.
 
Oczywiście byłoby nudno, gdyby tylko ta dwójka aktorów występowała na scenie, także tuż obok nich pojawia się druga para, którą - co tu dużo mówić - coś do siebie ciągnie, a których zapewne widz pokocha niemniej niż główną parę. Ponury Żniwiarz (Lee Dong Wook) oraz Kim Sun (Yoo In Na) zapewne zachwycą swoją chemią jeszcze bardziej, ponieważ niestety ich romans ma już miejsce od setek lat i nie należał do udanych. Nie zdradzę nic więcej oprócz tego, że trzeba przygotować chusteczki, ponieważ ich rozterki na pewno rozkruszą niejedno serce... no ale też i rozbawią, ponieważ ich wzajemne przyciąganie, którego oni sami nie rozumieją, jest po prostu kawałem dobrego humoru!



Ale to nie tak, że Goblin to tylko opowieść o miłości, która naprzemiennie ma wesołe, i smutne momenty. Nie, nie. Jest w tym też dużo humoru pobocznego i rozważań na temat życia i śmierci (ale akurat o tym wolałabym, że każdy sam się przekonał). Natomiast ja wspomnę tutaj o szczególnie wyjątkowym w swoim rodzaju bromance odegranym przez Goblina i Ponurego Żniwiarza. Ów bromance (czyli przyjaźń między dwojgiem mężczyzn) jest przepięknie skonstruowaną relacją, która zarówno bawi, jak i wzrusza. Pogawędki i przekomarzania między bohaterami dostarczają niesamowitych napadów śmiechu, ale im dalej w las, tym bardziej twórcy pokazują, że pod wpływem tej szczypty złości wyrosło wzajemne zrozumienie i chęć pomocy. Wierzcie mi, że chociażby dla tego wątku warto włączyć pierwszy odcinek (szczególnie, że obydwu aktorów po prostu się kocha miłością od pierwszego wejrzenia).

Właściwie cała ta drama jest udana, ale co  tu się dziwić, skoro za jej powstanie odpowiada znana (nawet mi) scenarzystka i znani (nawet mi) aktorzy. To karnawał dobrej zabawy o głębszym przesłaniu, który był skazany na sukces. Emitowany w wielu krajach wciąż cieszy się ogromną popularnością dzięki platformom internetowym. Nie zdziwię się, jeżeli jest to tytuł, który zna każdy fan k-dram także w Polsce.


Ach, no i oczywiście, że w tym przypadku muszę wspomnieć o soundtracku do tej dramy, który jest po prostu GENIALNY! Jako że sama drama w wielu scenach należy do tych bardziej nostalgicznych, w składance nie zabrakło ciepłych, miłych do ucha ballad (I miss you oraz And I'm here mówią naprawdę wszystko i przekazują pełnię emocji - nierzadko płakałam właśnie pod wpływem tych otulających serce nut). Ale spokojnie! Nie zabraknie także szybszych utworów, bo przecież tego właśnie wymagałoby się od magii (Round and round, Stay with me oraz Beautiful królują. Gwarantuję, że będziecie odtwarzali sobie ten soundtrack jeszcze długo, długo i długo... tak jak ja. Co magiczne, wystarczy że włączę jakikolwiek utwór z OSTu i na nowo powracam do tej opowieści. Ale akurat o soundtracku z Goblina można by mówić i mówić, dlatego polecam po prostu sobie włączyć.

Skoro Goblin ma aż tyle walorów, to czemu porzuciłam ten serial dwa lata temu i dopiero teraz go dokończyłam? Zapewne dlatego, że wtedy moje myśli zwrócone były w inną stronę. Nie miałam wtedy ochoty na poważne refleksje o życiu, odpuszczeniu i miłości, a przede wszystkim nie miałam wtedy sił płakać, a wierzcie mi - podczas seansu od płaczu się nie ucieknie. Tyle że to dobre łzy - łzy odpuszczenia; łzy zrozumienia; łzy miłości. Dla nich warto się "poświęcić".



Goblin jest opowieścią o wszystkim tym, co poruszy (a wręcz skruszy) serce i skłoni do zastanowienia się nad istotą życia. Opowieść o miłości i przywiązaniu, przeznaczeniu i wolnej woli, grzechach i potrzebie odpuszczenia, samotności i przyjaźni. Jest taką receptą na zło, ponieważ zarówno i bawi, i wzrusza, zmusi do śmiechu i do łez. Polecam. Ja sama już w tym momencie wiem, że będę powracała do tego serialu. W tym momencie znalazł się w gronie moich ulubieńców, tuż obok Moon Lovers, o którym też Wam wreszcie muszę opowiedzieć. 

Dramę możecie obejrzeć za darmo i po polsku na DramaQueen!

2 komentarze:

  1. O proszę nie oglądałam tej dramy. Gdy nabiorę ochoty na azjatycką fantastykę będę ją miała na uwadze.

    OdpowiedzUsuń