Są takie książki, które trafiają do rąk trochę przez przypadek, a potem zostają z nami na dłużej – właśnie tak było u mnie z Trzema i pół śmierci w Happy Valley. Przyznaję, sięgnęłam po tę pozycję zaintrygowana tytułem, ale nie spodziewałam się, że debiut literacki może być aż tak dopracowany i... świeży. Bo świeżość to słowo, które najlepiej oddaje to, co czeka na czytelnika między okładkami.
W Happy Valley wszyscy wiedzą, że bracia Cresmont mają krew na rękach – przystojni, bogaci i nietykalni, stoją za śmiercią swoich byłych partnerek. Ale nikt nie ma odwagi ich ruszyć. Lauren O’Brian, nowa w mieście, miała trzymać się z dala od kłopotów. Zamiast tego wpada prosto w ramiona jednego z braci… i odkrywa coś, co może ich pogrążyć. Tylko czy prawda wystarczy, by ocalić ją samą? W miasteczku pełnym tajemnic każdy może być sojusznikiem – albo oprawcą.
To powieść trudna do zaszufladkowania – trochę kryminał, trochę thriller, trochę czarna komedia, a wszystko razem splecione w bardzo inteligentną, przemyślaną całość. Już sam pomysł na fabułę jest nietuzinkowy, ale to sposób, w jaki autorka go realizuje, robi największe wrażenie. Z jednej strony czuć tu dużą literacką wrażliwość, z drugiej – ogromne wyczucie języka i narracji. Jak na debiut, to poziom naprawdę imponujący.
Styl pisania jest celny, żywy, momentami zaskakująco dowcipny, ale nigdy przesadzony. Autorka potrafi zbudować napięcie, balansować między ironią a dramatem, wprowadzać postaci pełne sprzeczności i nieoczywistych motywacji. Nikt tu nie jest tylko „dobry” albo „zły” – wszystko ma swoje drugie (czasem trzecie) dno. A Happy Valley, mimo swojej sielankowej nazwy, okazuje się scenerią zaskakująco mroczną, a przy tym bardzo „filmową” – aż prosi się o ekranizację.
Czy są niedociągnięcia? Owszem są - i niestety tutaj może się to albo spodobać, albo nie. Problem bowiem stanowi zakończenie. Krótkie, jak gdyby urwane. I to, że tak naprawdę motywy nie są w żaden sposób wyjaśnione. Dowiemy się imienia mordercy, ale prawdziwych motywów musimy się domyślać - co może się podobać bądź niekoniecznie. Dla mnie jednak uczucie niezadowolenia to ginie w ogólnym wrażeniu, jakie pozostawia książka – że oto trzymamy w rękach coś oryginalnego, dopracowanego i po prostu świetnie napisanego. Zdecydowanie warto dać się porwać tej historii – nie tylko dla samej intrygi, ale dla stylu, klimatu i literackiej odwagi.
Jeśli autorka tak zaczyna swoją przygodę z pisaniem, to ja z ogromną ciekawością czekam na kolejne książki. Trzy i pół śmierci to nie tylko udany debiut – to powieść, która pokazuje, że dobre pomysły i mocny warsztat potrafią iść w parze już od pierwszej książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz