niedziela, 2 października 2022

K-Drama: Mr. Sunshine

Są historie przez wielkie H do tego stopnia, że już od początku wiadome jest, że ma się do czynienia z czymś wybitnym. Stworzonym z klasą, pomysłem, pompą. No i pieniędzmi - ogromnymi pieniędzmi (jeden odcinek kosztował aż 1,5 mln amerykańskich dolarów). To cudo nad cudami, które gromadzi nie tylko wybitnych aktorów, ale również reżyserów i scenarzystów. W końcu hej! Kto by nie chciał wziąć udziału w projekcie, który przetrwa wiele lat i do którego chociażby taka ja będzie chciała nieraz powrócić. 

Młody chłopak, Eugene Choi, pochodzący z niewolniczej rodziny po ucieczce z Joseon (czyli dawnej nazwy Korei) trafia do USA w 1871 roku. Po dwudziestu latach wraca do Korei w przełomowym punkcie historii - Japonia, krok po kroku, zabiera wolność Koreańczyków. Armia USA ma być gwarantem bezpieczeństwa między nadchodzącą wojną chińsko-rosyjską. Kapitanem armii jest właśnie Eugene Choi, Koreańczyk-niewolnik obecnie będący Amerykaninem. Z tą władzą może zemścić się na najbogatszej rodzinie, która zamordowała na jego oczach jego matkę i ojca. Kto wie? Możliwe, że znienawidziłby całą arystokrację na zawsze, gdyby nie przypadkowe spotkanie z Go Ae-sin, która pomimo swojej płci oraz bogatych koneksji wstępuje w szeregi Armii Sprawiedliwych (taka trochę polska partyzantka), która jawnie sprzeciwia się zmianom zachodzącym w Joseon. Tym oto sposobem - Eugene Choi - chcąc nie chcąc, zagłębia się coraz mocniej w walkę o niepodległość. Problem polega na tym, że o jaką wolność ma walczyć ktoś, kto przecież w Korei był niewolnikiem? 

Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie również Go Dong-mae, który urodzony jako syn rzeźnika (najniższego możliwego stanu w Joseon) postanawia zawalczyć o swoją wolność i przechodzi na stronę japońską. Jednakże nie tylko on dokonuje podobnej decyzji. Również Hina Kudo (zabijcie - nie pamiętam jej koreańskiego imienia), właścicielka hotelu oraz córka jednego z najpotężniejszych ludzi w Korei, staje się Japonką. Do tego do kraju po dziesięciu latach powraca Kim Hee-sung, syn najbogatszego Koreańczyka. Cała piątka będzie musiała w którymś momencie zadecydować o losach nie tylko swoich, ale całego kraju. A jak możecie się domyśleć, decyzja ta nie będzie prosta.

Sam serial również prosty w odbiorze nie jest i to nie ze względu na trudne decyzje. Uważam, że żeby w pełni docenić tę opowieść - a zwłaszcza uczucia, którymi bohaterowie darzą się nawzajem - trzeba już co nieco wiedzieć o życiu. I rozumieć, że miłość nie jest prosta; że są rzeczy nadrzędne i pierwszorzędne, że za każdą decyzją kryją się jakieś powody. Słowa, jakie padają z ust bohaterów, nie są zdaniami wyssanymi z palca o niczym. Są pełne mądrości i dojrzałości. A na pewno nie są jednoznaczne. Żeby zrozumieć bohaterów, trzeba poznać ich historię, a nie od razu krytykować - a historia rozciąga się powoli i wiele kwestii zostaje rozjaśnionych dopiero pod sam koniec. Pamiętajcie - to całe dwadzieścia cztery odcinki po godzinie i dziesięciu minutach. To długo. Bardzo długo. I stąd też pożegnanie z tym serialem jest tak trudne.


Zakochałam się we wszystkich bohaterach. Na początku niektórych nie rozumiałam, inni musieli dopiero się zmienić (co na pewno był zamiarem twórców), części szczerze nienawidziłam. I absolutnie wszystkim - WSZYSTKIM - autentycznie współczułam. To, w jakich czasach i w jakim kraju przyszło im żyć, wymagało od nich bardzo dużej próby charakteru. Ale skoro na sam koniec ich wszystkich pokochałam, to o czymś świadczy prawda?

Przede wszystkim pokochałam miłością prawdziwą aktora Yoo Yeon Seok w roli Dong Mae. To, jak zagrał mimiką, głosem, ciałem to woła o nagrodę i światowe uznanie. Uwielbiam to, w jaką stronę poszła ta rola i bynajmniej nie zrobiła z niego ani przez moment "przegranego". Po ocenach na filmwebie widzę, że nie tylko ja dostrzegłam jego talent, a przecież błyszczeć jaśniej od pozostałych gwiazd to jednak sztuka. Lee Byung-hun (Eugene Choi) i Kim Tae-ri (Go Ae-sin)  w głównych rolach byli doskonali i ani na moment nie skręcili w fałszywe nuty. Nie wyszli z roli ani przez moment, a ich postacie ani przez chwilę nie zagrali fałszywie. Cudo.

 

Ale dobra! Historia historią, a jak tam romans? Jest, owszem, i to całkiem uroczy, ale jeżeli spodziewacie się namiętnych pocałunków, urzekających słów czy innych bardziej romantycznych spraw, to przestańcie. Spodziewajcie się raczej długich spojrzeń i minimalnych gestów - coś w stylu Dumy i uprzedzenia z 1995 roku. Natomiast możecie oczekiwać dobrej komedii w bardzo lekkim stylu. Oczywiście im wydarzenia stawały się coraz krwawsze, tym trudniej o komedię, ale do połowy spokojnie można się relaksować nienachalnymi żartami sytuacyjnymi, które doskonale wpasowały się w mój gust.

Mr. Sunshine to zdecydowanie genialny produkt eksportowy Korei Południowej, który pięknie wizualnie choć trudno emocjonalnie przedstawia tragiczne losy Joseon. Losy, które my - Polacy - doskonale zrozumiemy. To opowieść o ludziach sprawiedliwych i zdrajcach narodu; o ludziach bogatych jak i biednych; o dobru i złu; o czasach trudnych wyborów. Z pomysłem, ale bez zbędnego patosu, mimo że opowieści o zrywach wolno-narodościowych są właśnie patetyczne. By w pełni docenić tę nastrojową opowieść o miłości, o której już dawno temu pisała Wisława Szymborska. "Bez tej miłości można żyć. Można nie kochać cię - i żyć, ale nie można owocować". 

 

Ulubione sceny, które zapadły mi w pamięć:

- wszystkie spotkania Eugene'a, Dong Mae oraz Kim Hee-sunga

- wysłanie listu po koreańsku i wykrycie analfabetyzmu 

- "Czy przeszukałeś mój pokój?"; "Jeszcze nie, dopiero o tym rozmawiamy".

- wysadzenie hotelu 

- wyznanie miłości nad oceanem

- śmierć (tutaj absolutnie wszystkich)

- odkrycie innej twarzy cesarza Korei

- zerwanie zaręczyn

- "oświadczyny" w bardzo praktycznym celu 

- spłata długu przez Go Ae-shin

- właściwie to wszystkie sceny z Yoo Yeon-suk w roli Dong Mae (był genialny!)

Ten serial robi robotę. Nierzadko pomiędzy odcinkami czytałam o historii Korei, zagłębiając się w niuanse obyczajowo-społeczne, by zrozumieć niektóre sceny. A skoro jak tak robiłam, to pewnie wiele, wiele więcej osób na całym świecie zrobiło podobnie. Czyli co? Warto było poświęcić 1,5 mln dolarów amerykańskich na jeden odcinek, prawda? Prawda. Marzy mi się, byśmy kiedyś w Polsce doczekali się podobnej historii. A ponieważ zapewne w najbliższych latach się czegoś podobnego nie doczekamy, zachęcam do obejrzenia Mr. Sunshine na Netlifixie. Przygotujcie dużo czasu i dużo chusteczek, no i miejsca w serduszku, ponieważ ta opowieść zdecydowanie zostanie w Waszej pamięci na dłużej. POLECAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz