Jako dziecko byłam wielką fanką „W.I.T.C.H.” – dosłownie czekałam co dwa tygodnie na kolejny numer, biegłam do kiosku i chłonęłam każdą stronę. Świat magii, przyjaźni i przygód Will, Irmy, Taranee, Cornelii i Hay Lin był dla mnie czymś wyjątkowym, a historie opowiedziane na łamach komiksów miały w sobie to „coś”, co przyciągało i sprawiało, że nie mogłam się oderwać. Kiedy więc usłyszałam o „W.I.T.C.H. Nowe historie” – byłam pełna ekscytacji. Jak dziś wygląda ten niezwykły świat? Jak zostaną przedstawione moje ukochane bohaterki? Sięgnęłam więc po „Serce przyjaźni” i „Serce żywiołów” z wielką ciekawością.
Na wstępie pragnę zaznaczyć, że nie jestem rozczarowana faktem, że nowe historie nie są kontynuacją oryginalnych przygód – w końcu minęło już 25 lat od pierwszego wydania „W.I.T.C.H.”, więc zrozumiałe jest, że twórcy chcieli tchnąć w tę opowieść nowe życie. Nowe pokolenie czytelników zasługuje na własną wersję magicznych strażniczek i możliwość odkrywania ich świata od początku. Jednak mimo mojego sentymentu i chęci ponownego zanurzenia się w tej magii, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czegoś tutaj brakuje.
Główne zarzuty wobec nowych historii to ich konstrukcja i sposób prowadzenia fabuły. W porównaniu do oryginału, gdzie wszystko było przemyślane, a akcja miała swoją dynamikę i wewnętrzną logikę, tutaj brakuje płynności. Wydarzenia wydają się czasem poskładane dość chaotycznie, brakuje im wyraźnego związku przyczynowo-skutkowego, który budował napięcie i sprawiał, że czytelnik chciał przewracać kolejne strony z niecierpliwością. Część scen wydaje się jakby oderwana od siebie, a emocjonalne relacje między bohaterkami – spłycone w porównaniu do tego, co pamiętam z dawnych lat.
Brakuje mi chociażby powolnego zawiązywania się przyjaźni między bohaterkami. W oryginale ich relacje stopniowo się rozwijały, dziewczyny miały czas na oswojenie się ze sobą i z nową sytuacją. Tutaj ten proces poszedł stanowczo za szybko, przez co momentami wydaje się wymuszony i sztuczny. W efekcie trudniej poczuć tę unikalną dynamikę grupy i więź, która była jedną z najmocniejszych stron klasycznego „W.I.T.C.H.”.
Największe różnice między starą a nową wersją komiksu widać nie tylko w sposobie narracji, ale i w podejściu do postaci oraz ich charakterów. W oryginale każda z dziewczyn miała wyraźnie zarysowaną osobowość, a ich zachowania były naturalne i spójne. Nowa wersja wydaje się bardziej uproszczona – bohaterki szybciej dochodzą do porozumienia, mniej widać ich wewnętrzne konflikty i różnice, które w pierwotnym wydaniu nadawały dynamiki całej grupie. Dodatkowo, magia w nowej wersji nie odgrywa aż tak istotnej roli w fabule, a skupienie jest bardziej na relacjach międzyludzkich, co może nie każdemu przypaść do gustu. Cóż, trzeba też pamiętać, że jeden komiks to jedna historia, więc trudno mówić tutaj o dużych możliwościach stworzenia "flow".
Natomiast ogromnym plusem są ilustracje. Rysunki są piękne, a styl graficzny oddaje klimat oryginalnych komiksów, ale jednocześnie został lekko odświeżony. Drobiazgowość i dbałość o detale robią wrażenie, zwłaszcza w przedstawieniu świata magicznego oraz mimiki postaci. Nawet postacie za każdym razem mają inne ubrania! Pod tym względem trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia – to zdecydowanie najmocniejsza strona nowych historii.
Niemniej jednak cieszy mnie fakt, że w ogóle zdecydowano się wrócić do „W.I.T.C.H.”, bo to znaczy, że ta historia wciąż ma swoją siłę i magię, która może przyciągnąć kolejne pokolenie fanów. Może to kwestia dostrojenia się do nowego stylu narracji, a może po prostu mój sentyment do oryginału jest zbyt silny – ale póki co, nie czuję tej samej magii, którą miałam jako dziecko, gdy z wypiekami na twarzy przewracałam kolejne strony komiksu (ba! Powracając do kanonicznych historii dzięki reedycji wciąż czuć tę magię). Czy dam szansę kolejnym częściom? Być może. Bo mimo wszystko, gdzieś głęboko w sercu, wciąż jestem fanką „W.I.T.C.H.”.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz