sobota, 22 kwietnia 2017

PRZEDPREMIEROWO! Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchibów - Kazuki Sakuraba

Sądzę, że niejeden z nas bardzo lubi sagi rodzinne. Historie o kolejnych potomkach rodziny na ogół wywołują pozytywne emocje. Do dziś bardzo miło wspominam sagę rodzinną z gorącej Afryki - Drogę do domu Yaa Gyasi - a dziś miałam okazję poznać opowieść prosto z wyspiarskiego państwa, jakim jest Japonia. I to jeszcze przedpremierowo! 


Wielopokoleniowa saga o kobietach, mandze i morderstwie

Trzy różniące się od siebie kobiety, trzy zupełnie inne historie, trzy pełne zmian epoki. I tylko jedna kobieta o niezwykłym, acz niekontrolowanym darze jasnowidzenia. Manyo pochodzi z tajemniczego ludu zamieszkującego góry, którzy nieoczekiwanie zostawiają ją na "dole". Tam też przygarnia główną bohaterkę młode małżeństwo i wychowuje bez większych nadziei, iż dziewczyna bez umiejętności czytania dojdzie do wielkich rzeczy. Lecz tak też się dzieje i to właśnie Manyo wychodzi za mąż za syna miejscowych bogaczy, właścicieli ogromnej huty. Rodzi wiele dzieci, a jedną z nich jest Kemaris: buntownicza nastolatka, której miłość do komiksów sprawia, iż staje się jedną z najpoczytniejszych mangaczek w rozkwitającej Japonii. I to właśnie ona przynosi na świat Toko, najmłodszą bohaterkę sagi, która dowiaduje się, iż jej babka jest morderczynią...   


Pewnego lata dziesięcioletnia Manyo Akakuchiba - moja babka - zobaczyła na niebie latającego człowieka. Ponieważ zdarzyło się to, zanim wżeniła się w wiekowy majątek rodziny Akakuchibów z regionu San'in, wciąż była prymitywną wiejską dziewuchą i nie miała nazwiska. W wiosce wołano na nią po prostu Manyo. *

Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchibów to wielowątkowa saga osadzona w realiach małej prowincji w Japonii, gdzie rządzi pieniądz oraz więzi krwi. Ta ciekawość i coś zupełnie nowego dla europejskiego odbiorcy jest niewątpliwie ogromnym plusem. Kazuki Sakuraba obrazuje powolnie zachodzące procesy, których owe miasteczko jest świadkiem, a które miały wpływ na całą Japonię. Podczas lektury czuć, że czytelnik ma do czynienia z czymś innym, nieznanym. Szkoda tylko, iż nie zostało to odpowiednio wykorzystane. Dawno już tego na blogu nie było, ale widać musiałam w końcu trafić na powieść z niewykorzystanym potencjałem.


Największą wadą Czerwonych dziewczyn jest to, iż akcja jest nierówna. Są momenty niezwykle ciekawe, ale bywają też i takie, gdzie akcja drastycznie zwalnia i czytelnik poznaje wątki, które nic nie wnoszą do fabuły. Gdzieś w oddali czuje się jakiś niepokój, że coś się może wydarzyć, ale z każdą kolejną nieinteresującą stroną to uczucie maleje. Ku nieszczęściu czytelnika.
- Dawno temu zabiłam kogoś i nikt o tym nie wie...
- Co takiego?
- ...Ale nie zrobiłam tego z nienawiści...

Podobnie jest ze sprawą morderstwa. Prawie cała trzecia część utworu robi ogromne wrażenie. Zostajemy zaskoczeni informacją i powracamy do przeszłości, by odkryć ją na nowo. I... nic. Choć sprawa ta nie jest do bólu naiwna i przewidywalna, a samo dojście do prawdy poprowadzone zostało bardzo ciekawie, to gdy ją już poznajemy, nie robi na nas większego wrażenia. W tym aspekcie podobała mi się tylko ta utworzona klamra fabularna, która połączyła początek z zakończeniem i sprawiła, iż Legenda Rodu Akakuchibów dobiegła końca.

Ta historia miała potencjał. Cała to sprawa z jasnowidzeniem, tym, że główna bohaterka nie potrafi tego daru kontrolować, że cierpi... Więc czemu jej postać jest taka nijaka? Kobiety w jakiejkolwiek sadze rodzinnej muszą sprawiać, iż czytelnik im kibicuje. Tutaj tego nie mamy. Panie z rodu Akakuchibów są nijakie. Z jednej strony cieszę się, że nie są jednoznaczne a ich czyny nie były całkowicie wyjaśnione. Z drugiej jednak - traktowałam je jako kukiełki zdane jedynie na łaskę autorki.  

Liczyłam na wiekopomną sagę rodzinną z dreszczykiem w tle, a otrzymałam przeciętną opowieść o dawnej Japonii, której nikt już nigdy nie pozna. Niestety. Żałuję, ponieważ japońska literatura ma stanowczo więcej do zaoferowania. Muszę dalej szukać.
 
PREMIERA 27. kwietnia!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tytuł: Czerwone dziewczyny. Legenda Rodu Akakuchibów
Autor: Kazuki Sakuraba
Oryginalny tytuł: Red Girls: The Legend of the Akakuchibas
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
http://www.wydawnictwoliterackie.pl/Wydawnictwo: Literackie
Premiera: 27.04.2017
Liczba stron: 484
Format: 130x205 mm
Oprawa: Twarda
Gatunek: Saga rodzinna
* str.7

8 komentarzy:

  1. Mam też ją przedpremierowo. Jeszcze jej nie czytałam. Tak jak Ty lubię sagi rodiznne i miło wspominam 'Drogę do domu' ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sagi rodzinne to dla mnie nowość, podobnie jak literatura japońska, więc chętnie sięgnę po tę pozycję ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, niestety muszę się zgodzić. Oczekiwałam po tej książce wielkiego "wow". Zazwyczaj sagi takie są. Sprawiają, że nie mogę oderwać się od książki, wręcz żyję życiem fikcyjnej rodziny... Dużą radość sprawiało mi czytanie o Kemari, Namidzie i Tayo. Brakowało w tej książce tego czegoś. A szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja do tej pory spotkałam się może z jedną, góra dwiema pozycjami japońskimi. Ogólnie ten kraj i wszystko co z nim związane zawsze wydawało mi się niezwykle egzotyczne i ciekawe. Niemniej jednak chyba za ten konkretny tytuł podziękuję. Mam wrażenie, że to jest przykład niewykorzystanego potencjału.

    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To chyba nie jest moja tematyka, ale moja mama uwielbia takie klimaty, więc na pewno wspomnę jej coś o książce. Szkoda, że "Czerwone dziewczyny" nie do końca spełniły Twoje oczekiwania :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Historia nie za bardzo dla mnie, ale przyznam, że okładka cudna. Wnioskuję jednak po recenzji, że treść już taka cudna nie jest. Szkoda. ;/

    OdpowiedzUsuń
  7. Mnie zawsze ciągnie do japońszczyzny, ale często łatwo się przejechać, dlatego dziękuję za opisanie swoich odczuć, łatwiej nie wydać pochopnie pieniędzy!

    OdpowiedzUsuń