Nareszcie dobrałam się do powieści, której historię kojarzyłam z ekranizacji... ale całkowicie zapomniałam zakończenia. I to lubię! Mogłam - jak to ja - przystąpić do lektury z uśmiechem na ustach i całkowicie poddać się książce Królowej Kryminału jak przystało na czytelnika: zastanawiałam się wraz z Herkulesem Poirotem, kto też jest sprawcą!
Pani McGinty nie żyje. Umarła? A jak?
Klęcząc na kolanie, o, właśnie tak.
Pani McGinty nie żyje. Umarła? A jak?
Z wyciągniętą ręką, o, właśnie tak.
Pani McGinty nie żyje. Umarła? A jak?
O, właśnie tak...
W połączeniu z tą dziecinną rymowanką (nie mam pojęcia, co angielskie dzieci XX wieku miały na myśli, wyśpiewując takie słowa) umiera wspomniana właśnie Pani McGinty. Kobieta ponadprzeciętnie przeciętna - nie za bogata, nie posiadająca żadnych wrogów. Była sprzątaczką, trochę rozgadaną, ale niezwykle pracowitą. Za mordercę uznano niespecjalnie przyjemnego Jamesa Bentleya, a motywem miało być kilka funtów ukrytych pod podłogą. Jednakże komisarz Spence nie jest przekonany - uważa, że Bentleyowi brakuje cech charakterystycznych mordercy. Dlatego też trzy tygodnie przed egzekucją zgłasza się do Herkulesa Poirota z prośbą o odnalezienie sprawcy.
Przy okazji recenzji Słonie mają dobrą pamięć wspominałam, że Agata Christie bardzo rzadko tworzyła zagadki z przeszłości. Między innymi wyjątkiem jest właśnie Pani McGinty nie żyje, w której śmierć tytułowej bohaterki dzieje się około pół roku przed rozpoczęciem akcji prawidłowej. Na pozór niezwykle prosta śmierć ma swoje rozwiązanie zupełnie w innym miejscu, a belgijski detektyw od pierwszych stron zaczyna główkować swoimi szarymi komóreczkami.
Przyznam, że naprawdę nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej historii - szczególnie że gdzieś w połowie powieści spotykamy się z Ariadną Oliver, słynną autorką kryminału, która samą swoją osobą potrafi dodać całej książce uroku. Jednakże jej udział jest naprawdę minimalny. Na pierwszym planie niezłomnie kroczy sam Herkules Poirot, który - uwaga uwaga! - zaskoczy nas swoją romantyczną naturą swatki!
Policzyłam, że do przeczytania wszystkich książek z Herkulesem Poirotem w roli głównej zostało mi aż/tylko dwanaście tytułów. Rozumiecie to? Już tyle powieści Christie przeczytałam! Ale oczywiście będę miała jeszcze przed sobą przygody Marple, Tommy'ego i Tuppence oraz samodzielne historie... no i może należałoby w końcu przeczytać jakąś powieść obyczajową Królowej Kryminału? :D
RECENZJA BIERZE UDZIAŁ W WYZWANIU: WRZESIEŃ Z AGATHĄ CHRISTIE!
Szybciej to chyba obejrzę ekranizacje. Kryminały jakoś opornie mi idą :(
OdpowiedzUsuńMam zamiar niedługo zabrać się za kilka książek Agaty Christie :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że kryminały to nie moja bajka
OdpowiedzUsuńOch Christie <3
OdpowiedzUsuńMuszę w końcu sięgnąć po jakąś książkę Agaty Christie.
OdpowiedzUsuńMoje wyrzuty sumienia zaczynają mnie powoli dusić :(
OdpowiedzUsuńGdzieś już spotkałam Ariadnę Oliver i pamiętam, że kojarzyła mi się z samą Agathą :) A co do Poirota - nie wyobrażam sobie jak kogoś swata, naprawdę! Muszę koniecznie przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPoirot w roli swatki? Koniec świata! :)
OdpowiedzUsuń