Stare dobre przysłowie Marty na temat książek brzmi: Nie nastawiaj się. Jednakże Marta jest niepoprawną optymistką, przez co nieustannie daje się zwodzić powieściom - zwodzić typowo po okładce i krótkim opisie. No i masz babo placek w postaci negatywnej recenzji.
Pewnego dnia Emma dowiaduje się o tym, że jej mąż dostał awans i decyduje się kupić nowy dom. Na pozór radosna nowina doprowadza Emmę do szewskiej pasji - wie, że nie może wyprowadzić z wyspy, ponieważ pochowała tam młodego nauczyciela. W tym samym czasie mają miejsce dziwne wydarzenia, niepokojące telefony. Emmę ogarnia niepokój. Okazuje się, że zwłoki zniknęły... Co się za tym kryje? I czy w ogóle warto to wiedzieć?
Nie, nie, nie. Mówię nie, ponieważ nawet jeżeli pomysł bywa fajny, trzeba jeszcze wiedzieć, jak o nim napisać, żeby był ciekawy dla czytelnika. Niestety Caroline Mitchell nie pisze dobrze (może to jej pierwsza napisana powieść?), żeby nie pokusić się o wykrycie grafomaństwa. Milcząca ofiara nie zaciekawia, nudzi opisem, powolnym prowadzeniem akcji i niestety też zawodzi zakończeniem i nieprawdopodobieństwem istnienia takich ludzi. No ale po kolei...
Autorka postanowiła przeplatać powieść dwutorowo: 2003/2013 rok przedstawia wydarzenia przed (skupiając się przede wszystkim na niezdrowej relacji między Emmą (uczennicą) oraz Lukem (nauczycielem)) a 2017 opisuje wydarzenia po (czyli po morderstwie). Pomysł fajny, szczególnie że do głosu dochodzi także Alex, czyli mąż Emmy, od którego dowiadujemy się, jak to wszystko wygląda z boku. Niestety, mimo że każdy przedstawia swoją wersję wydarzeń, ich monologi nie różnią się od siebie w żaden sposób. Piętnastolatka mówi tak samo jak nauczyciel, trzydziestoletnia wersja głównej bohaterki oraz jej mąż. I jeszcze żeby te monologi coś faktycznie wnosiły do fabuły, lecz niestety Caroline Mitchell nie wiedziała, kiedy uciszyć swoich bohaterów, przez co czytelnik otrzymuje masę niepotrzebnych informacji.
Poza tym dochodzi niekonsekwencja w prowadzeniu postaci. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, by ktoś był tak naiwny i (nie bójmy się użyć tego słowa) głupi, jak główna bohaterka. Emma jest jedną z najbardziej nijakich postaci literackich, których kiedykolwiek spotkałam. Widać autorka też nie do końca przemyślała jej postać, przez co niektóre zachowania całkowicie nie pasują do portretu psychologicznego Emmy. W związku z czym pojawia się wiele sytuacji, po których nóż się w kieszeni otwiera, natomiast końcówka powieści (moment gwałtu) była tak zła, ale to tak zła... że nie sposób nie rzucić Milczącą ofiarą o ścianę. Brrr...
Zresztą to nie tylko Emma kuleje. Pozostałe osoby są niczym wątłe figury na szachownicy bez własnej osobowości. Alexowi postawiłabym pomnik za najbardziej nierealną literacką wersję męża. Trzydziestokilkuletni facet, rzekomo inteligentny, gubi się w świecie, gdy podchodzi do niego obcy facet, ten postępuje w sprzeczności do rozumu. Tak po prostu. Natomiast Luke to najlepszy przykład tego, jak nie tworzyć socjopaty. Nienawidziłam czytać jego części narracji, ponieważ nie miała w sobie za grosz prawdopodobieństwa. Podobnie jak cała reszta.
Zagadka tutaj taka, że aż przykro odkryć zakończenie (które swoją drogą jest wyrwane z czapy i nikt normalny (jak i nienormalny) nie zachowałby się jak Luke). Cała ta sprawa z morderstwem i wyrzutami sumienia może miałaby jakąś rację bytu... no ale do tego potrzeba solidnego materiału na socjopatę i ofiarę. A tego tutaj nie uświadczymy.
Krótko mówiąc - nie polecam. Jedna z gorszych książek, jakie przeczytałam.
Nie, nie, nie. Mówię nie, ponieważ nawet jeżeli pomysł bywa fajny, trzeba jeszcze wiedzieć, jak o nim napisać, żeby był ciekawy dla czytelnika. Niestety Caroline Mitchell nie pisze dobrze (może to jej pierwsza napisana powieść?), żeby nie pokusić się o wykrycie grafomaństwa. Milcząca ofiara nie zaciekawia, nudzi opisem, powolnym prowadzeniem akcji i niestety też zawodzi zakończeniem i nieprawdopodobieństwem istnienia takich ludzi. No ale po kolei...
Autorka postanowiła przeplatać powieść dwutorowo: 2003/2013 rok przedstawia wydarzenia przed (skupiając się przede wszystkim na niezdrowej relacji między Emmą (uczennicą) oraz Lukem (nauczycielem)) a 2017 opisuje wydarzenia po (czyli po morderstwie). Pomysł fajny, szczególnie że do głosu dochodzi także Alex, czyli mąż Emmy, od którego dowiadujemy się, jak to wszystko wygląda z boku. Niestety, mimo że każdy przedstawia swoją wersję wydarzeń, ich monologi nie różnią się od siebie w żaden sposób. Piętnastolatka mówi tak samo jak nauczyciel, trzydziestoletnia wersja głównej bohaterki oraz jej mąż. I jeszcze żeby te monologi coś faktycznie wnosiły do fabuły, lecz niestety Caroline Mitchell nie wiedziała, kiedy uciszyć swoich bohaterów, przez co czytelnik otrzymuje masę niepotrzebnych informacji.
Poza tym dochodzi niekonsekwencja w prowadzeniu postaci. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, by ktoś był tak naiwny i (nie bójmy się użyć tego słowa) głupi, jak główna bohaterka. Emma jest jedną z najbardziej nijakich postaci literackich, których kiedykolwiek spotkałam. Widać autorka też nie do końca przemyślała jej postać, przez co niektóre zachowania całkowicie nie pasują do portretu psychologicznego Emmy. W związku z czym pojawia się wiele sytuacji, po których nóż się w kieszeni otwiera, natomiast końcówka powieści (moment gwałtu) była tak zła, ale to tak zła... że nie sposób nie rzucić Milczącą ofiarą o ścianę. Brrr...
Zresztą to nie tylko Emma kuleje. Pozostałe osoby są niczym wątłe figury na szachownicy bez własnej osobowości. Alexowi postawiłabym pomnik za najbardziej nierealną literacką wersję męża. Trzydziestokilkuletni facet, rzekomo inteligentny, gubi się w świecie, gdy podchodzi do niego obcy facet, ten postępuje w sprzeczności do rozumu. Tak po prostu. Natomiast Luke to najlepszy przykład tego, jak nie tworzyć socjopaty. Nienawidziłam czytać jego części narracji, ponieważ nie miała w sobie za grosz prawdopodobieństwa. Podobnie jak cała reszta.
Zagadka tutaj taka, że aż przykro odkryć zakończenie (które swoją drogą jest wyrwane z czapy i nikt normalny (jak i nienormalny) nie zachowałby się jak Luke). Cała ta sprawa z morderstwem i wyrzutami sumienia może miałaby jakąś rację bytu... no ale do tego potrzeba solidnego materiału na socjopatę i ofiarę. A tego tutaj nie uświadczymy.
Krótko mówiąc - nie polecam. Jedna z gorszych książek, jakie przeczytałam.
A ja napiszę tak - nie, nie, nie. Ta książka już czeka na mojej półce i będzie trzeba się z nią zmierzyć :(
OdpowiedzUsuńOjej, jak mi przykro. Tym bardziej, że miałam wobec niej a dużo oczekiwania i mam już ją na swoim czytniku. 😔
OdpowiedzUsuńDla mnie to była czysta przyjemność. Widać to rzecz gustu. Dlatego, mimo wszelkich opinii, zawsze warto samemu dokonać oceny. :)
OdpowiedzUsuńJa również pozwolę się z Tobą nie zgodzić. Ta książka nie jest arcydziełem, ale na pewno nie jest aż tak zła jak ja przedstawiasz. Swoją droga masz nieliche szczęście do książek jeśli jest to jedna z gorszych jakie czytałaś :).
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że tak jak Ty nie rozumiesz mojego niezadowolenia, tak jak nie rozumiem, jak podobna historia mogła się komuś spodobać.
UsuńAle wszystko kwestia gustu ;)