Powiem tak - dawno nie czytałam takiej książki i dawno już nie przeczytałam jakiejś książki na raz. Tak, dobrze słyszycie, ledwie co zamówiłam Księcia mafii na Taniej Książce, a już tego samego dnia zaczęłam lekturę... i skończyłam ją o siódmej rano następnego dnia z przerwą na sen. Serio. Dawno już nie czytałam takiej książki, którą czytałam z taką przyjemnością i jednoczesnym poczuciem absurdalności. Ach, brakowało mi tak słabej lektury, która mi się tak podobała!
Powiedzmy sobie wprost - Książę mafii to książka dla nastolatek, bo każdy inny czytelnik zrozumie, że emocje, które zachodzą w bohaterach, są bzdurne, żeby nie powiedzieć: irracjonalne. Nie mówiąc już o wydarzeniach i generalnie przebiegu fabuły. Ale zacznijmy od początku.
Lilianah vel Ava przedstawia się nam jako superpopularne dziewczę, które z racji tego, że w poprzedniej szkole nie mogło być w pełni sobą (gdyż ciągle była skupiona na tym, by się komuś przypodobać), postanawia się przeprowadzić. Jest mądra, ładna, sarkastyczna. Taka wiecie - typowa bohaterka gatunku New Adult. Traf/przeznaczenie chce, że przypadkowo parkuje na nie tym miejscu parkingowym co trzeba, przez co z automatu wchodzi w paradę Samuelowi Westonowi. Kim on jest? Bucem, ale takim wiecie: przystojnym, co to go każda laska pragnie, żeby chociażby na nią spojrzał. Uwaga! Nie uwierzycie, ale obydwoje zaczynają sobie wchodzić w paradę (czego ja, jako czytelnik, zbytnio nie rozumiem, ale już poszłam na rękę i uwierzyłam, że po prostu Samuel zakochał się w Avie od pierwszego wejrzenia), a - jak wiadomo kto się czubi, ten się lubi. Tym sposobem Ava wplątuje się w niebezpieczną mafijną grę, ponieważ każdy przeciwnik rodu Westonów będzie chciał się jej pozbyć w imię zasady: oko za oko.
No, tak w sumie z grubsza opowiedziałam o co chodzi. Ona i on. Love/hate. Znacie? No pewnie, że znacie. Tyle że myk polega na tym, że tutaj do samego końca nie wiem, ile w tym wszystkim jest miłości, a ile nienawiści. Bo wiecie, zasada "kto się czubi, ten się lubi" trwa przez całą lekturę i tak naprawdę nienawiść nie przechodzi płynnie w miłość, lecz ciągle się przeplata: nienawidzę-kocham-nienawidzę-kocham-jednak nienawidzę-jednak kocham. To już się robiło męczące, bo ja naprawdę nie widziałam powodu, dla którego ta dwójka miałaby być razem. Sprawdziłam: bohaterowie po raz pierwszy ze sobą porozmawiali - tak wiecie, na cztery strony, a nie pojedyncze słowa - około strony 350, ale już po 100 stronie byli w sobie zakochani. Ach, ta młodzieńcza miłość.
Jednakże ten rodzaj miłości-nienawiści to tak naprawdę nie jest duży problem. Problemem są obie postacie. Samuel to buc, który po prostu mówi, że "ma to, czego chce i koniec kropka". I okej, mogłabym w to w jakiś sposób zaufać, w końcu jest dzianym chłopcem, tylko że naprawdę nie rozumiałam, czemu zainteresował się właśnie Avą (serio - w niektórych momentach sama bym tę bohaterkę skrzywdziła). Z punktu widzenia czytelnika on naprawdę nie miał żadnego powodu, by z nią być, ponieważ związek z nią NIC MU NIE DAWAŁ. Gdyby chociaż jakieś pieniądze albo przeskok w hierarchii mafijnej, cokolwiek. Ale nie. On po prostu się niej zakochał i koniec. A Ava? Dziwi mnie, że ta osiemnastolatka wciąż pragnęła z nim być - w sensie raz od niego uciekała (bo to zły mafiozo jest), ale jak tylko go widziała, to go pragnęła. Jakby... (wdech-wydech) ja rozumiem, że w wieku nastoletnim trudno spodziewać się jakiejś stabilności emocjonalnej, ale to już była przesada. Zwłaszcza, że gdy dostała w prezencie pewną głowę, wątpię, żeby jakakolwiek osoba po takim "prezencie" tak szybko przeskoczyła znowu w fazę "kocham Samuela".
Generalnie tę książkę czyta się bardzo dobrze, ponieważ Mathie Rocks ma pojęcie na temat pisania (a to się ceni). Pierwsze sto stron jest naprawdę dobre - zwłaszcza początek sprawia, że chce się czytać więcej i więcej. Problem pojawia się w połowie książki, gdzie naprawdę wiele wydarzeń można by było spokojnie ominąć z korzyścią dla konstrukcji powieści (ominęlibyśmy kolejny etap kocham-nienawidzę-jednak kocham), jednakże domyślam się, że dla nastolatek scena balu czy też kolejnego balu była niezbędna. Z mojej jednak strony nie wiem, czy poszłabym na bal chwilę po tym, jakbym zobaczyła mojego tatę w naprawdę ciężkim stanie. Ale no nie wiem. Mafia.
Tak, tak, wiem, trochę się znęcam nad tą książką, ale właśnie dlatego dała mi tyle radości, gdyż jak powszechnie wiadomo, w niektórych momentach nawet zła książka/zły film, jest tym, czego najbardziej potrzebujemy. I ja właśnie dwa dni temu potrzebowałam Księcia mafii. I jasne. Nie jestem adresatką tej powieści, dlatego tak super bawiła mnie swoją naiwnością. Ale kto wie? Może nastolatki się w tym bardziej odnajdą. Pewnie tak. Ja z mojej strony daję 5/10, bo to nie jest źle napisana powieść. Jedynie fabuła nie ma sensu. I bohaterowie. I generalnie wszystko. I pewnie dlatego Książę Mafii osiągnie sukces, więc znajdziecie go w bestsellerach Taniej Książki.
Btw... jeszcze mi się przypomniała scena po pościgu, po której
straciłam resztkę wiary w jakąkolwiek racjonalność głównej bohaterki.
Mianowicie po pewnym morderstwie, napadzie i generalnie innych mafijnych
sprawach, po których główni bohaterowie mieli wrócić do LA, by znowu
być bezpieczni... Ava na widok klubu zapragnęła pójść potańczyć.
Seriously?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja raczej podziękuję.
OdpowiedzUsuń