Przyznam szczerze, że coraz rzadziej sięgam po książki z gatunku Young Adult (bom coraz starsza). Czasami jednak robię wyjątek - szczególnie wtedy, kiedy słyszę pozytywne odczucia co do danego tytułu. Skuszona nimi, między innymi postanowiłam dać szansę Bezludnej wyspie, która może i może się komuś spodobać, chociażby młodszemu pokoleniu. Ale nie mi. Niestety za dużo powieści dla młodzieży przeczytałam, by zachwycić się tą opowieścią. A jakbym nawet i mniej przeczytała, to pewnie i tak musiałabym trochę pokręcić nosem.
Autorka nie ukrywa, że do napisania tej powieści posłużyły jej tak kultowe już tytuły jak Władca much, Robinson Cruse czy Hrabia Monte Christo. Jednakże o ile wspomniane opowieści były oryginalne, tak w Bezludnej wyspie wszystko się rozjeżdża. Według mnie, M.A. Bennett powinna skrócić tę opowieść o sto stron niepotrzebnie aż tak rozwleczonego wstępu, przez który akcja mająca miejsce na wyspie (czyli wabik na czytelnika) stoi w miejscu. I to już na samym początku. Później jest o wiele lepiej, aczkolwiek wciąż nie wyjątkowo, ponieważ autorka nie odkrywa niczego nowego. Wręcz przeciwnie. Tasuje znanymi nam kartami zmieniając ich kolejność.
Niestety zabolała mnie kreacja głównego bohatera, gdyż była nieprzekonywująca. Jeżeli miałabym już uwierzyć, że szary człowieczek staje się liderem zagubionej młodzieży (swoją drogą to ciekawy motyw) potrzebowałabym lepszego opisania tła (pozostałe postacie posiadają po dwóch cechach własnych, przez co czytelnik zna je zaledwie z imienia). A tutaj niestety tego nie ma. Nie rozumiałam, czemu postacie nagle tak chętnie go słuchają i godzą się na niektóre jego propozycje. Mało tego! Jeżeli autorka chciała pokazać jego przemianę, powinna przestać go nam tłumaczyć.
Jednakże najbardziej zabolała mnie atmosfera na wyspie. Miałabym uwierzyć, że szesnastolatkowie z takim spokojem przyjęli informację, że utknęli na bezludnej wyspie? Miałabym uwierzyć, że z taką łatwością przyszło im spać na piasku, jeść koźlinę, rozpalać ogień? I to jest właśnie to, co jest najgorszą wadą Bezludnej wyspy - brak realizmu. W żadnej minucie nie czułam grozy bądź powagi sytuacji. W związku z czym bez problemu domyśliłam się, jakie "zaskakujące" zakończenie zaplanowała autorka. I cóż, nie pomyliłam się.
Niestety Bezludna wyspa okazała się powieścią 5/10. Można przeczytać, ale raczej nie polecić. Uznaję ją za próbę przekazania wyższych wartości i poszukiwania samego siebie... ale niestety jest to próba nieudana. Chociaż kto wie? Może ktoś zakocha się w tej opowieści? Tego Wam życzę.
Szkoda, że okazała się przeciętną powieścią. Ja już mam na czytniku, więc pewnie i tak ją przeczytam, albo o niej zapomnę w natłoku innych książek.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Oooo szkoda, że taki średniak... no ale czeka na półce, więc zobaczę, jak mnie się spodoba!
OdpowiedzUsuńNie odnajduję się jakoś w young adult, a brak realizmu zupełnie zniechęca mnie do tej książki. Szkoda, że okazała się ledwie przeciętna, by wydaje się, że fabuła ma potencjał.
OdpowiedzUsuńMam komu polecić tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuń