piątek, 3 kwietnia 2020

K-Drama: Life

Nawet nierówności serialowo-rozrywkowe są takie same w każdym kraju: podczas gdy niektóre przeciętne produkcje stają się kultowe, tak wiele wybitnych zostaje zapomnianych. A że wiemy, że podobna nierówność istnieje, trzeba ją zwalczać. Ot, choćby i mało znaczącą recenzją, która pewnie głównie dla mnie będzie pamiątką tego, jak bardzo polubiłam ten serial. Zapraszam do koreańskiego szpitala.


Witamy w najlepszym uniwersyteckim szpitalu w Korei, w samej stolicy. To właśnie tam o dobro pacjentów dbają najlepsi specjaliści. Poświęcają swój czas, swoją młodość. Żyją z dnia na dzień, nieustannie borykając się z czyimś cierpieniem. Do czasu, aż w niespodziewanych okolicznościach umiera dyrektor placówki. Przypadek? Samobójstwo? A może morderstwo? Na te pytania stara się odpowiedzieć Ye Jin-Woo (Lee Dong-Wook). W międzyczasie do szpitala trafia nowy dyrektor-biznesmen, Koo Seung-Hyo (Cho Seung-Woo), którego nowa wizja unowocześnionej, lepiej prosperującej placówki nikomu nie odpowiada.

Podczas licznego przeklikiwania Netflixa w dziale Azjatyckie często natrafiałam na ten tytuł. Jednakże historii medycznych miałam po dziurki, poza tym - no kurde, jakoś o tej dramie w ogóle nie słyszałam w k-dramowym światku, toteż uznałam, że nie jest warta mojej uwagi. No ale po obejrzeniu Strangera (o tej dramie też koniecznie muszę coś napisać), zaczęłam szukać czegoś podobnego i dowiedziałam się, że scenarzystka Strangera napisała także Life'a. No to już byłam zainteresowana. Potem zobaczyłam obsadę - praktycznie taka sama jak przy Strangerze + w roli głównej jest Lee Dong Woo (znany mi chociażby z Goblina). No no no...

Włączyłam.

I w ten sposób spędziłam swoje następne 16 godzin.


To nie tak, że od razu się wkręciłam. Pierwszy odcinek był... dziwny. Nie rozumiałam, o co chodzi z jakimś duchem, lekarze w oddziału ratunkowego wydali mi się coś za idealni, była jakaś intryga ze śmiercią dyrektora szpitala, ale przecież ja tego dyrektora w ogóle nie zdążyłam poznać... no pani kochana.. o co tutaj właściwie chodzi? Walczyłam sama ze sobą, pamiętając o kredycie zaufania dla scenarzystki i aktorów. Trzeba wytrwać przynajmniej pierwszy odcinek. I wiecie co? Opłaciło się.

Life to jedna z tych dram (i ogólnie produkcji) dla bardziej wymagającego widza. Spokojnie można rzec, że to inteligentny serial dla otwartego umysłu. Nie chodzi mi już tutaj tylko o brak podziału na dobrych i złych, na brak możliwości zaszufladkowania bohaterów do jednego wora (w tym także głównego bohatera, który też ma swoje za uszami), ale o to, że trzeba się odnaleźć w świecie ludzi pracy. Oczywiście twórcy mieli na uwadze laików, jednakże serial ten zbudowany jest na wiedzy praktyczno-teoretycznej. Wymaga skupienia i podążania za bohaterami, a przede wszystkim wymaga pogodzenia się z losem, że tak właśnie działa świat i przede wszystkim tak działamy my, ludzie. A to daje do myślenia.

Mówię i mówię, a w sumie wiele nie wynika z mojej przemowy, prawda? Z opisu dramy wiemy, że mamy dwie postacie obsadzone sobie w kontrze. Oto lekarz pierwszego kontaktu (tak się mówi?) w SORze, Ye Jin-Woo oraz nowy dyrektor szpitala, Koo Seung-Hyo. Nie przepadają za sobą, ponieważ każdy z nich ma inne wyobrażenie o szpitalu. Czemu tak się dzieje? Bo każdy patrzy ze swojego punktu siedzenia. Jin-Woo jako lekarz troszczy się o swoich współpracowników i pacjantów, jako że codziennie widzi ich męczarnie, natomiast Seung-Hyo dba o dobro (finansowe) prezesa spółki oraz szpitala. Od tego wszystko się zaczyna, klin trafił między nimi. I co? Otóż okazuje się, że nie ma jednej dobrej wizji i że każdy z nich ma coś, co chce za wszelką cenę zachować.


Jednakże ów szpital ma więcej niż dwóch pracowników. I jak to często bywa, tam właśnie znajdziemy ciekawe postacie. Zadziwiające, jak w prosty sposób twórcom udało się przedstawić bohaterów pobocznych i pokazać ich po prostu w ludzki sposób. To lekarze zmęczeni pracą, zmęczeni obowiązkami, zmęczeni życiem... jeju, byli tak bardzo ludzcy i tak dobrze opisani. Oczywiście nie obyło się bez lekkich melodramatów, jednakże koniec końców wszystkich ich polubiłam i - co mnie miło zaskoczyło - główny bohater wcale nie okazał się głównym bohaterem, lecz jedną z wielu postaci. Miła odskocznia, nie powiem.

Ale że to k-drama, to wiadomo od razu jak to się wszystko skończy, prawda? Otóż nie do końca. Podobnie jak w przypadku Strangera, tak i w przypadku Life'u nic nie jest takie oczywiste. Twórcy przełamują konwencje, przedstawiają o wiele więcej ludzkich problemów, niż typowe schematy na to pozwalają, przy czym nie ubarwiają tego. Chociażby młodszy brat głównego bohatera - to mężczyzna jeżdżący na wózku. Można było z niego zrobić najbardziej pokrzywdzoną postać w filmie, a mimo to ustrzeżono się od tego, tworząc z niego najciekawszą postać. Bardzo go polubiłam. Samo zakończenie też łapie za serce. Ostatnie urywki kliszy oglądałam z uśmiechem na ustach. Wiadomo, że wszystko kończy się szczęśliwie, jednakże zdecydowanie nie tak, jak byśmy się spodziewali. 

Nie spodziewałam się, że Life tak bardzo mi się spodoba. Zapewne powrócę do tego serialu w przyszłości, bo - jak przypuszczam - z wiekiem jeszcze lepiej zidentyfikuję się z postaciami. To wielowymiarowa produkcja, która pozwala widzowi na włączenie mózgu, by mógł on samodzielnie wysunąć wnioski, które bynajmniej nie sa podane na tacy. 



Life znajdziecie na Netflixie. Łatwy dostęp, polskie napisy i obecnie obowiązująca kwarantanna powinna zmotywować Was do tego, by wreszcie sięgnąć po coś naprawdę dobrego, świeżego i dającego niemałą chwilę do namysłu. Doprawdy nie spodziewałam się, że tak bardzo wkręcę się w azjatyckie kino. Polecam.

2 komentarze:

  1. Może jak znajdę trochę czasu to zajrzę. Na razie doba ma dla mnie za mało godzin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja za serialami nie przepadam. Zazwyczaj wolę sobie poczytać. Ale czasem robię wyjątek dla szklanego ekranu. ;) Moje serce podbił "Do House"...

    OdpowiedzUsuń