Na wstępie pragnę przypomnieć, że Lina znalezienia w nowościach Taniej Książce nie jest moim pierwszym spotkaniem z twórczością Sary Antczak. Ta młoda autorka oczarowała mnie już prawie siedem lat temu swoim debiutem Wolny i De Klesz, a następnie przypieczętowała literacki talent Klatką. Nic zatem dziwnego, że miałam ogromne oczekiwania względem Liny... i stąd też mój żal, że "do trzech razy sztuka" się nie udało.
Fabuła napawała mnie optymizmem. Rzadko się słyszy/czyta/ogląda o wspinaczce górskiej, a przecież wszelkie sporty ekstremalne ekscytują i kuszą obietnicą niebezpieczeństwa połączonego z wewnętrzną zmianą. Widać, że Sara Antczak wie, o czym pisze, gdyż z dbałością maniaka przedstawia nam jak najprawdziwsze trudy związane z tym sportem. Ogromny szacunek należy się za pojęcia wspinaczkowe, za oddanie reali i przedstawienie różnych powodów, dla których bohaterowie postanawiają zmierzyć się z samymi sobą.
Niestety cała reszta kuleje - zaczynając i kończąc na postaciach. Na całe szczęście dużo ich nie ma, a jak nawet są, są raczej bezbarwni. Na piedestale znajdują się oczywiście Nina i Mikołaj i ich wątpliwa wyjątkowa relacja. Jeśli Lina jest romansem, to jest romansem bardzo słabym. Chemii tam brak, głębszego uczucia również. Oto bohaterowie na początku się nie znają, nie lubią. Po którejś z kolei wspinaczce dochodzi do zbliżenia i na samym końcu oczywiście mamy wyznanie miłości. Nie rozumiałam tylko - czemu? Według mnie ta dwójka w ogóle do siebie nie pasowała.
Ogromnym problemem, z którym się borykałam podczas lektury, jest fakt, że ani Niny, ani Mikołaja szczególnie nie można polubić. Są bezbarwnymi postaciami z tragedią wypisaną na czole. Niby nic nowego, ale od Sary Antczak spodziewałam się lepiej wykreowanych ludzi - szczególnie że w tle widniały najbardziej stereotypowe postacie znane każdemu (takie jak wredna koleżanka z pracy itd), by pokazać, jak biednymi i samotnymi ludźmi są ci ludzie. Albo ja nie spotkałam takiej przesady przez moje ćwierćwiecze istnienia, albo autorka przesadziła. Zresztą! Tutaj nie sposób mówić o ludziach, gdyż Nina i Mikołaj (i wszyscy inni) przypominali bardziej pacynki.
Styl jest poprawny, aczkolwiek nie wiem czemu cały czas podczas lektury miałam wrażenie, jakby dopadał mnie zewsząd dramat. Miałam wrażenie, jakby wszystkie postacie otulała mgła nieszczęścia. Ja rozumiem, że każdy człowiek ma jakieś problemy, ale akurat w Linie wyczuwalne było przedramatyzowanie. A przecież świat nie jest czarno-biały, na jaki kreują go autorka.
Podsumowując, czuję się rozczarowana. Poza ciekawym tematem Lina nie wnosi do literatury nic świeżego. To kolejna już, wtórna opowieść o tym, że ludzie są "potłuczeni" i tylko miłość może ich "posklejać". Nieważna jaka miłość. Ważne, by czytelnik zrozumiał przekaz.
Autorce życzę dalszej weny, bo wiem, że ma możliwości, których w tej książce niestety nie zauważyłam. A Was zapraszam po inne bestsellery Taniej Książki, ponieważ jeżeli chodzi o poświęcony czas i pieniądze, lepiej wybrać coś sprawdzonego.
Format: 125x195
Raczej spasuję. Nie kojarzę ani autorki, ani tytułu, ale po Twojej recenzji nie czuję się zbytnio zachęcona.
OdpowiedzUsuńWkrótce będę czytała tę książkę.
OdpowiedzUsuń