sobota, 15 września 2018

Ostatnio obejrzane filmy, które trafiły do mojego serca


Zakładam, że nie tylko ja często staję przed dylematem – co obejrzeć? Jest tyle produkcji, tyle ocen, bo przecież każdy z nas ma inny gust i co innego może się podobać, że naprawdę ciężko wybrać obraz, który na pewno przypadnie nam do gustu. Poniżej zamieszczam kilka tytułów, które miałam okazję niedawno oglądać i którym udało się mnie w pełni zaskoczyć.

Zwyczajna przysługa – reż. Paul Feig, 2018


Stephanie jest pełną wdzięku kobietą. Niestety, jest ona także bardzo naiwna i najchętniej każdemu by chciała nieść pomoc. Pewnego dnia, gdy odbiera ze szkoły swojego synka, ten bardzo chce się pobawić ze swoim kolegą, Nickim. Czekają więc na jego mamę, aby spytać o zgodę. To właśnie ten dzień odmieni życie Stephanie w stu procentach. Emily okazuje się bardzo atrakcyjną kobietą. Jednak jednocześnie sprawia ona wrażenie, jak gdyby chciała się skryc przed całym światem. Nie przeszkadza to jednak w tym, by obydwie bohaterki zaczęły się ze sobą spotykać i spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Pewnego razu Emily prosi o przysługę – chce by jej nowa przyjaciółka zaopiekowała się jej synkiem. Ta się ochoczo zgadza. Kiedy jednak jest dawno po czasie, w którym kobieta miała odebrać Nickiego, a Stephanie nie może się z nią w żaden sposób skontaktować, zaczyna się coraz bardziej denerwować. Co się wydarzyło?

Chociaż film ten swoją premierę będzie miał dopiero 19 października, ja już 7 września miałam okazję się z nim zapoznać. Muszę przyznać, że będzie to jeden z lepszych filmów 2018 roku. Moje serce zaskarbiły sobie od razu dwie głównie bohaterki, w które wcieliły się Anna Kendrick oraz Blake Lively. Ta pierwsza to moja idolka, zwłaszcza z serii filmów Pitch Perfect, w których nie tylko pokazała swój ujmujący uśmiech, ale zapoznała widza ze swoimi zdolnościami wokalnymi. Ta druga zaś tak naprawdę nie musiała nic robić na ekranie bym odczuła do niej sympatię. Nic, oprócz uśmiechania się od czasu do czasu. Przypadła jej dość specyficzna rola kobiety, która wszystkim wokół chce pokazać, że naprawdę ma ich gdzieś. Nawet kiedy na kogoś krzyczała, mówiła coś nieprzyjemnego z jej twarzy nie znikał uśmiech. Na uznanie zasłużył także Henry Golding, który wcielił się w rolę Seana, męża Emily. Napiszę krótko: drania też trzeba umieć zagrać! Twórcy mieli w tym przypadku świetny pomysł na fabułę. Do prawie samego końca targają oni widza za nos, poddają mu tropy, które po jakimś czasie zwyczajnie rozmywają się niczym mgła. Produkcja trzyma w napięciu. Nie zdziwcie się, że na Filmwebie film ten został zaliczony do komedii kryminalnej. Twórcy bowiem postanowili postawić na coś niecodziennego – sceny makabryczne, w których na przykład ktoś kogoś przejeżdża są jakby przeciwstawiane urywkom humorystycznym. Dzięki takiemu zabiegowi film jeszcze bardziej zyskuje i zauważalnie się wyróżnia wśród innych. Myślę, że „Zwyczajna przysługa” spodoba się z pewnością osobom, które lubią historie z zagadkami w tle, w których pojawia się także tematyka miłosna.

Do zakochania jeden krok – reż. Richard Loncraine, 2017

Sandra do niedawna wiodła szczęśliwe życie ze swym mężem, Mikiem. Nawet, kiedy odkrywa, że ją zdradza, łudzi się, że może jeszcze wszystko się dobrze ułoży. Wyjeżdża do swej siostry, Bif. To ona pokazuje jej, że można po każdym nieszczęściu się jeszcze podnieść, o ile ma się dla kogo zawalczyć. Znów zaczyna tańczyć, a przy okazji poznaje przyjaciół Bif. Czy uda się Sandrze jeszcze odnaleźć szczęście na nowo?

Film ten zamierzałam obejrzeć już od jakiegoś czasu, ale wiecie jak to jest, zawsze są pilniejsze produkcje, a inne odchodzą na koniec listy. W końcu zebrałam się do seansu. I nawet nie żałuję, chociaż nie mogę powiedzieć, że film w stu procentach sprostał moim oczekiwaniom. Czasami oglądałam go z zapartym tchem, zaś miejscami wydawał mi się do tego stopnia nudny, że przez moją głowę przewijały się jedynie myśli dotyczące tego, czy w końcu zacznie się coś dziać. Niewątpliwie ciekawym doświadczeniem było widzieć Imeldę Staunton, wcielającą się w rolę Sandry w romantycznej roli. Przez jakiś czas przed oczami miałam profesor Umbridge z Harry'ego Pottera, którą odegrała właśnie ta pani. I jakoś tak trudno było mi się przestawić, że nie jest ona już złośliwa, że nie czepia się wszystkiego, a jej twarz potrafi tylko przybrać marsowy wyraz. W „Do zakochania jeden krok” przez większość projekcji uśmiech nie schodził jej z ust, no i pokazała, że potrafi naprawdę świetnie tańczyć. Film jest takim przyjemnym przerywnikiem, idealnie nadaje się na poprawę humoru czy na kobiecy wieczór. Miejscami nudzi, ale jednak przez przeważającą część seansu uśmiech nie schodził z mojej twarzy.

Sierra Burges jest przegrywem – reż. Ian Samuels, 2018

Sierra Burges to inteligentna dziewczyna, która jedynie chciałaby, aby wszyscy się od niej odczepili, przestali ją zauważać. Dokuczają jej w szkole ze względu na wagę i wygląd. W przeważającej części za tego typu akcje odpowiada pewna ładna, ale głupiutka cheerleaderka – Veronica. Jednak pewnego dnia obie wrogie sobie dziewczyny zaczyna łączyć pewien plan – zdobycia przystojniaka, Jameya. Co się stanie, kiedy do chłopaka dotrze, że przez cały czas był oszukiwany i to przez dwie dziewczyny?

Trzeba przyznać, że Netflix ostatnio bardzo rozpieszcza swoich widzów. Produkują oni tak dużo filmów i seriali, że często nie wiadomo, co oglądać jako pierwsze. Ten film to ich kolejna mała kosteczka do zbudowania wieży sukcesu. Niektórzy mogą dojść do wniosku, że obraz ten został stworzony dla naiwnych i ckliwych nastolatków. Ja tak nie uważam. Na seansie bawiłam się naprawdę dobrze. Z miejsca polubiłam Shannon Purser, odgrywającą rolę głównej bohaterki i z całych sił kibicowałam jej, aby wszystko poszło po jej myśli. Po raz kolejny w produkcji Netflixa swój udział miał również nieziemsko przystojny i uroczy Noah Centineo. Nie mogłam oderwać od niego oczu i jestem przekonana, że większość z was również nie będzie mogła. Ten chłopak ma tak zaraźliwy uśmiech, że nawet już przestałam kontrolować swoją mimikę twarzy. A kiedy wyznawał Sierze miłość, moje serce o wiele szybciej zaczęło bić, miałam wrażenie, iż zaraz wyskoczy mi z piersi. Przyjemna produkcja na spędzenie jednego z nadchodzących chłodnych wieczorów. Bo z pewnością obecność niektórych przystojniaków rozgrzeje wasze serca i nie tylko.

Delirium – reż. Dennis Iliadis, 2018

Mężczyzna opuszcza zakład dla osób psychicznie chorych. Ma mieszkać w domu, przez miesiac na swej nodze będzie miał umieszczoną obrożę elektryczną, aby nie mógł wyjść z niego nawet za próg. Już pierwszej nocy zaczyna widzieć osoby, których nie powinien, zaś dom sprawia wrażenie, jakby żył własnym życiem. Jakie będzie zakończenie tej historii?

Przyznam szczerze, że i do tej produkcji zbierałam się dość długo. Mój wzrok przyciągał świetnie zrobiony plakat, który w dwustu procentach oddał całą treść tego filmu. Nie wierz własnym zmysłom. No właśnie. Twórcom udało się stworzyć obraz, w którym nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Tom zamieszkuje w domu swego zmarłego ojca, zupełnie sam. Dla człowieka, który przez tyle lat mieszkał w zakładzie psychiatrycznym, który jakby nie patrzeć jednak tętnił życiem, jest to coś strasznego. Widać, jak emocje się wprost z niego wylewają. Już pierwszej nocy zaczynają się dziać dziwne rzeczy, twórcy namieszali w nich na tyle, że widzowi trudno jest określić, co się dzieje naprawdę, a co jest tylko wytworem chorej wyobraźni Toma. Pojawia się więc jego zmarły ojciec, brat jakimś cudem powraca, a także drzwi nagle się zamykają i otwierają. Wydawać się by się mogło, że jedyną osobą, która chce pomóc mężczyźnie, jest pewna policjantka, w którą wcieliła się Patricia Clarkson. Jednak potem okaże się, że nawet ona skrywa w sobie mroczne sekrety. Mogę śmiało napisać, że ten film przez większą część trzyma umiejętnie w napięciu, ciężko oderwać się od ekranu, nie miałam nawet razu odruchu, by sprawdzić, ile jeszcze pozostało do końca, a to w moim przypadku pokazuje, że obraz był naprawdę interesujący. Myślę, że Topher Grace podołał swojej roli mężczyzny uwięzionego we własnym umyśle. Widz wraz z nim z czasem dostaje istnego obłędu, bowiem gubi się w tym, co odbiera swoimi wszystkimi zmysłami. Całość ogląda się z zapartym tchem, także z czystej ciekawości, jak to wszystko się ostatecznie zakończy. Zaś sam koniec może dla jednych byłby przewidywalny, jednak mnie wprawił w zdumienie tak duże, że nie mogłam się przez pewien czas z niego otrząsnąć.

Pół na pół – reż. Alexandra Leclere, 2017

Myślicie, że Jean był szczęśliwy w swoim małżeństwie z Sandrine? To tylko pozory. Od około roku zdradza ją z piękną blondynką, Virginie. No może z tą piękną to lekka przesada, ale kobieta ewidentnie musi mieć w sobie to coś, co przyciągnęło do niej żonatego mężczyznę. Gdy w końcu Sandrine odkrywa romans swego męża, reaguje dość specyficznie. Zamiast się złościć i zarządać rozwodu, proponuje swojej rywalce pewien układ – że odtąd będą się dzielić facetem pół na pół. Dwa tygodnie będzie u jednej, a kolejne dwa u drugiej. Wszyscy będą zadowoleni. Czy aby na pewno?

Komedie francuskie uwielbiam. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że sięgam po nie już w ciemno. Zawsze są śmieszne, poprawiają humor. Idealnym przykładem tego jest produkcja „Za jakie grzechy, dobry Boże?” z 2014 roku. Jednak w tym przypadku trochę się zawiodłam. Miało być zabawnie, a było... Jakoś tak dziwnie i trochę bezpłciowo. Owszem kilka scen wywołało u mnie uśmiech na twarzy, lecz na pewno nie był to wybuch śmiechu. Didier Bourdon kompletnie się nie sprawdził w roli męża i kochanka. Jego mimika ograniczała się góra do dwóch wyrazów twarzy. Śmieszne sceny z jego udziałem można zaliczyć na palcach jednej ręki. Valerie Bonneton zaś odegrała swoją postać, Sandrine, wyśmienicie. Jej gesty, mimika, wypowiedzi – za każdym razem łatwo było odczuć wszelkie emocje, które chciałaby przekazać widzowi. No dobrze, ale zapytacie pewnie skąd ten film na liście tych, które mi się spodobały? Ano stąd, że pomijając głównego bohatera to ta historia nie była taka zła, wręcz przeciwnie, nawet przyjemnie się na nią patrzyło. Nie nudziła, nie wzbudzała myśli, typu, kiedy w końcu się zacznie coś dziać czy wręcz wątpliwości, czy oglądać to dalej, a może jednak lepiej wyłączyć i poszukać czegoś lepszego. Twórcy mieli oryginalny pomysł na fabułę i w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach sprostali moim oczekiwaniom. Może nie jest to produkcja najwyższych lotów, ba, zdaję sobie nawet sprawę, że pojawiły się już u nas o wiele lepsze francuskie komedie, ale jednak pokazuje także zupełnie inne, nowe spojrzenie na zdradę. Że nie ma sensu się denerwować, stresować sprawami rozwodowymi, że są inne sposoby rozwiązania takiej sytuacji. W pewnym momencie rywalizacja dwóch kobiet o jednego mężczyznę zaczyna nawet bawić i widz traktuje to wszystko z przymrużeniem oka.

Do wszystkich chłopców, których kochałam – reż. Susan Johnson, 2018

Lara Jean w swoim życiu zakochiwała się już kilka razy. Nigdy jednak nie wyjawiła swoich uczuć, a jedynie przelewała je na papier. Do każdego obiektu westchnień pisała list i następnie skrzętnie chowała go w pudełku. Pewnego dnia odkrywa, że ono zniknęło wraz z listami. I nagle okazuje się, że zostały wysłane do swoich adresatów. Dziewczyna jest przerażona.

Kolejna produkcja Netflixa, która zdobyła moje serce. Twórcy bardzo się postarali, już sam dobór aktorów nie jest przypadkowy. W rolę Lary wcieliła się prześliczna Lana Condor. Jej uśmiech był tak uroczy i niewinny, że nawet gdybym chciała oderwać od niej oczy, to nie byłabym w stanie. Ponownie pojawia się Noah Centineo, który praktycznie cały film skradł dla siebie. Przyznam szczerze, że film znacznie bardziej mi się podobał niż książka. Ale w obydwu wersjach to Katty, czyli młodsza siostra Lary była najlepsza. Jej teksty szczere aż do bólu sprawiały, że naprawdę ciężko było nie poczuć do tej małej dziewczynki sympatii. Żałuję, że tak mało poświęcono uwagi ojcu. Myślę, że to też jest ważna postać, zwłaszcza, że wychowywał dziewczyny samemu. Jeszcze więcej by dało to produkcji, gdyby twórcy skupili się odrobinę bardziej na głowie rodziny i ukazaniu, jak radzi sobie ze wszystkimi obowiązkami, które z reguły są na głowie matki. „Do wszystkich chłopców, których kochałam” to przeuroczy film o problemach miłosnych nastolatków, o ich dążeniu do odnalezienia szczęścia, chociaż nie zawsze wiedzą, jak mają się za to w ogóle zabrać. I chociaż zakończenie w tego typu produkcjach jest łatwy do przewidzenia, to za każdym razem równie mocno mnie ono rozczula. Moja twarz pewnie w takich momentach wygląda jak pomidor, który ma zaraz wybuchnąć. Naprawdę, może uwielbiam takie romantyczne wizje z tego prostego powodu, że sama jestem stuprocentową romantyczką? Nie wiem, ale nie zmienia to faktu, że polecam ten film wszystkim dziewczynom, które szukają miłości i tym, którym udało się już ją odnaleźć.


Pozdrawiam
 Zaczytana_Panna
Autorka bloga W zaczytanym świecie

~~ Książkom oddała całe serce już w dzieciństwie. Żaden gatunek nie jest jej straszny, chociaż ma kilka swoich ulubionych: kryminały, horrory, thrillery, romanse czy obyczajówki. Od jakiegoś czasu zakochana w szeroko pojętej twórczości skandynawskich autorów, jak np. Camilli Lackberg. Literatura to nie jedyna jej pasja. Uwielbia także filmy, seriale, a obok jakiegokolwiek zwierzaka nie potrafi przejść obojętnie. W przyszłości planuje napisać swoją własną książkę. ~~

11 komentarzy:

  1. Matko, ale jestem w tyle. Żadnego z tych filmów nie oglądałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również nie znam tych filmów. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Oglądałam tylko "Do chłopców, których kiedyś kochałam" - bardzo przyjemny film na rozluźnienie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe filmy z chęcią obejrzę w wolnej chwili.
    SErdecznie pozdrawiam.
    www.nacpana-ksiazkami.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałabym obejrzeć / przeczytać "Do wszystkich chłopców, których kochałam", ale nie wiem od czego zacząć :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałam najpierw książkę. Ale powiem szczerze, że strasznie mnie wynudziła. Niedawno sięgnęłam po film o tym samym tytule i on okazał się o niebo lepszym ;)

      Usuń
  6. Obejrzałam Sierra Burges jest przegrywem oraz Do wszystkich chłopców, których kochałam. Obydwa filmy były okay, ale szczerze powiedziawszy nie zachwyciły mnie. Obydwa oceniłabym jako takie 7/10. Generalnie było to sympatyczne, ale na pewno nie zapadną mi w pamięć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Do wszystkich chłopców, których kochałam - najpierw chciałabym przeczytać książkę. Pozostałych tytułów nie kojarzę - mam ogromne zaległości jeśli chodzi o szklany ekran :( Niestety jakoś nie mogę się odnaleźć w filmach - przy książkach tego problemu nie mam.

    OdpowiedzUsuń
  8. Muszę koniecznie obejrzeć te dwa nowe filmy Netflixa, a szczególnie "Do wszystkich chłopców, których kochałam" c: Również "Delirium" wydaje się bardzo interesujące i dodaję ten film do mojej listy do obejrzenia :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja w sierpniu specjalnie wykupiłam Netflixa żeby obejrzeć "Do wszystkich chłopców, których kochałam" i uwielbiam! To świetny film dla młodzieży i z pewnością do niego wrócę! "Sierra Burges jest przegrywem" też widziałam i również mnie ujął. "Do zakochania jeden krok" oglądałam w kinie plenerowym (co za fajnie doświadczenie!) i też lubię- tak jak piszesz momentami był fajny, momentami nudny, ale mnie osobiście filmy o ludziach starszych zawsze wzruszają więc ten również nie jest wyjątkiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Najbardziej chcę zobaczyć ,,Zwyczajną przysługę" :)!

    OdpowiedzUsuń