Zakładam, że nie tylko ja często staję przed dylematem –
co obejrzeć? Jest tyle produkcji, tyle ocen, bo przecież każdy z nas ma inny
gust i co innego może się podobać, że naprawdę ciężko wybrać obraz, który na
pewno przypadnie nam do gustu. Poniżej zamieszczam kilka tytułów, które miałam
okazję niedawno oglądać i którym udało się mnie w pełni zaskoczyć.
Zwyczajna przysługa – reż. Paul Feig, 2018
Stephanie jest pełną wdzięku kobietą. Niestety, jest ona
także bardzo naiwna i najchętniej każdemu by chciała nieść pomoc. Pewnego dnia,
gdy odbiera ze szkoły swojego synka, ten bardzo chce się pobawić ze swoim
kolegą, Nickim. Czekają więc na jego mamę, aby spytać o zgodę. To właśnie ten
dzień odmieni życie Stephanie w stu procentach. Emily okazuje się bardzo
atrakcyjną kobietą. Jednak jednocześnie sprawia ona wrażenie, jak gdyby chciała
się skryc przed całym światem. Nie przeszkadza to jednak w tym, by obydwie
bohaterki zaczęły się ze sobą spotykać i spędzać ze sobą coraz więcej czasu.
Pewnego razu Emily prosi o przysługę – chce by jej nowa przyjaciółka
zaopiekowała się jej synkiem. Ta się ochoczo zgadza. Kiedy jednak jest dawno po
czasie, w którym kobieta miała odebrać Nickiego, a Stephanie nie może się z nią
w żaden sposób skontaktować, zaczyna się coraz bardziej denerwować. Co się
wydarzyło?
Chociaż film ten swoją premierę będzie miał dopiero 19
października, ja już 7 września miałam okazję się z nim zapoznać. Muszę
przyznać, że będzie to jeden z lepszych filmów 2018 roku. Moje serce zaskarbiły
sobie od razu dwie głównie bohaterki, w które wcieliły się Anna Kendrick oraz
Blake Lively. Ta pierwsza to moja idolka, zwłaszcza z serii filmów Pitch
Perfect, w których nie tylko pokazała swój ujmujący uśmiech, ale zapoznała
widza ze swoimi zdolnościami wokalnymi. Ta druga zaś tak naprawdę nie musiała
nic robić na ekranie bym odczuła do niej sympatię. Nic, oprócz uśmiechania się
od czasu do czasu. Przypadła jej dość specyficzna rola kobiety, która wszystkim
wokół chce pokazać, że naprawdę ma ich gdzieś. Nawet kiedy na kogoś krzyczała,
mówiła coś nieprzyjemnego z jej twarzy nie znikał uśmiech. Na uznanie zasłużył
także Henry Golding, który wcielił się w rolę Seana, męża Emily. Napiszę
krótko: drania też trzeba umieć zagrać! Twórcy mieli w tym przypadku świetny
pomysł na fabułę. Do prawie samego końca targają oni widza za nos, poddają mu
tropy, które po jakimś czasie zwyczajnie rozmywają się niczym mgła. Produkcja
trzyma w napięciu. Nie zdziwcie się, że na Filmwebie film ten został zaliczony
do komedii kryminalnej. Twórcy bowiem postanowili postawić na coś
niecodziennego – sceny makabryczne, w których na przykład ktoś kogoś przejeżdża
są jakby przeciwstawiane urywkom humorystycznym. Dzięki takiemu zabiegowi film
jeszcze bardziej zyskuje i zauważalnie się wyróżnia wśród innych. Myślę, że
„Zwyczajna przysługa” spodoba się z pewnością osobom, które lubią historie z
zagadkami w tle, w których pojawia się także tematyka miłosna.
Do zakochania jeden krok – reż. Richard Loncraine, 2017
Sandra do niedawna wiodła szczęśliwe życie ze swym mężem,
Mikiem. Nawet, kiedy odkrywa, że ją zdradza, łudzi się, że może jeszcze
wszystko się dobrze ułoży. Wyjeżdża do swej siostry, Bif. To ona pokazuje jej,
że można po każdym nieszczęściu się jeszcze podnieść, o ile ma się dla kogo
zawalczyć. Znów zaczyna tańczyć, a przy okazji poznaje przyjaciół Bif. Czy uda
się Sandrze jeszcze odnaleźć szczęście na nowo?
Film ten zamierzałam obejrzeć już od jakiegoś czasu, ale
wiecie jak to jest, zawsze są pilniejsze produkcje, a inne odchodzą na koniec
listy. W końcu zebrałam się do seansu. I nawet nie żałuję, chociaż nie mogę
powiedzieć, że film w stu procentach sprostał moim oczekiwaniom. Czasami
oglądałam go z zapartym tchem, zaś miejscami wydawał mi się do tego stopnia
nudny, że przez moją głowę przewijały się jedynie myśli dotyczące tego, czy w
końcu zacznie się coś dziać. Niewątpliwie ciekawym doświadczeniem było widzieć
Imeldę Staunton, wcielającą się w rolę Sandry w romantycznej roli. Przez jakiś
czas przed oczami miałam profesor Umbridge z Harry'ego Pottera, którą odegrała
właśnie ta pani. I jakoś tak trudno było mi się przestawić, że nie jest ona już
złośliwa, że nie czepia się wszystkiego, a jej twarz potrafi tylko przybrać
marsowy wyraz. W „Do zakochania jeden krok” przez większość projekcji uśmiech
nie schodził jej z ust, no i pokazała, że potrafi naprawdę świetnie tańczyć.
Film jest takim przyjemnym przerywnikiem, idealnie nadaje się na poprawę humoru
czy na kobiecy wieczór. Miejscami nudzi, ale jednak przez przeważającą część
seansu uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
Sierra Burges jest przegrywem – reż. Ian Samuels, 2018
Sierra Burges to inteligentna dziewczyna, która jedynie
chciałaby, aby wszyscy się od niej odczepili, przestali ją zauważać. Dokuczają
jej w szkole ze względu na wagę i wygląd. W przeważającej części za tego typu
akcje odpowiada pewna ładna, ale głupiutka cheerleaderka – Veronica. Jednak
pewnego dnia obie wrogie sobie dziewczyny zaczyna łączyć pewien plan – zdobycia
przystojniaka, Jameya. Co się stanie, kiedy do chłopaka dotrze, że przez cały
czas był oszukiwany i to przez dwie dziewczyny?
Trzeba przyznać, że Netflix ostatnio bardzo rozpieszcza
swoich widzów. Produkują oni tak dużo filmów i seriali, że często nie wiadomo,
co oglądać jako pierwsze. Ten film to ich kolejna mała kosteczka do zbudowania
wieży sukcesu. Niektórzy mogą dojść do wniosku, że obraz ten został stworzony
dla naiwnych i ckliwych nastolatków. Ja tak nie uważam. Na seansie bawiłam się
naprawdę dobrze. Z miejsca polubiłam Shannon Purser, odgrywającą rolę głównej
bohaterki i z całych sił kibicowałam jej, aby wszystko poszło po jej myśli. Po
raz kolejny w produkcji Netflixa swój udział miał również nieziemsko przystojny
i uroczy Noah Centineo. Nie mogłam oderwać od niego oczu i jestem przekonana,
że większość z was również nie będzie mogła. Ten chłopak ma tak zaraźliwy
uśmiech, że nawet już przestałam kontrolować swoją mimikę twarzy. A kiedy wyznawał
Sierze miłość, moje serce o wiele szybciej zaczęło bić, miałam wrażenie, iż
zaraz wyskoczy mi z piersi. Przyjemna produkcja na spędzenie jednego z
nadchodzących chłodnych wieczorów. Bo z pewnością obecność niektórych
przystojniaków rozgrzeje wasze serca i nie tylko.
Delirium – reż. Dennis Iliadis, 2018
Mężczyzna opuszcza zakład dla osób psychicznie chorych. Ma
mieszkać w domu, przez miesiac na swej nodze będzie miał umieszczoną obrożę
elektryczną, aby nie mógł wyjść z niego nawet za próg. Już pierwszej nocy
zaczyna widzieć osoby, których nie powinien, zaś dom sprawia wrażenie, jakby
żył własnym życiem. Jakie będzie zakończenie tej historii?
Przyznam szczerze, że i do tej produkcji zbierałam się dość
długo. Mój wzrok przyciągał świetnie zrobiony plakat, który w dwustu procentach
oddał całą treść tego filmu. Nie wierz własnym zmysłom. No właśnie. Twórcom
udało się stworzyć obraz, w którym nic nie jest takie, jakie wydaje się na
pierwszy rzut oka. Tom zamieszkuje w domu swego zmarłego ojca, zupełnie sam.
Dla człowieka, który przez tyle lat mieszkał w zakładzie psychiatrycznym, który
jakby nie patrzeć jednak tętnił życiem, jest to coś strasznego. Widać, jak
emocje się wprost z niego wylewają. Już pierwszej nocy zaczynają się dziać
dziwne rzeczy, twórcy namieszali w nich na tyle, że widzowi trudno jest
określić, co się dzieje naprawdę, a co jest tylko wytworem chorej wyobraźni
Toma. Pojawia się więc jego zmarły ojciec, brat jakimś cudem powraca, a także
drzwi nagle się zamykają i otwierają. Wydawać się by się mogło, że jedyną
osobą, która chce pomóc mężczyźnie, jest pewna policjantka, w którą wcieliła
się Patricia Clarkson. Jednak potem okaże się, że nawet ona skrywa w sobie
mroczne sekrety. Mogę śmiało napisać, że ten film przez większą część trzyma umiejętnie
w napięciu, ciężko oderwać się od ekranu, nie miałam nawet razu odruchu, by
sprawdzić, ile jeszcze pozostało do końca, a to w moim przypadku pokazuje, że
obraz był naprawdę interesujący. Myślę, że Topher Grace podołał swojej roli
mężczyzny uwięzionego we własnym umyśle. Widz wraz z nim z czasem dostaje
istnego obłędu, bowiem gubi się w tym, co odbiera swoimi wszystkimi zmysłami.
Całość ogląda się z zapartym tchem, także z czystej ciekawości, jak to wszystko
się ostatecznie zakończy. Zaś sam koniec może dla jednych byłby przewidywalny,
jednak mnie wprawił w zdumienie tak duże, że nie mogłam się przez pewien czas z
niego otrząsnąć.
Pół na pół – reż. Alexandra Leclere, 2017
Myślicie, że Jean był szczęśliwy w swoim małżeństwie z
Sandrine? To tylko pozory. Od około roku zdradza ją z piękną blondynką,
Virginie. No może z tą piękną to lekka przesada, ale kobieta ewidentnie musi
mieć w sobie to coś, co przyciągnęło do niej żonatego mężczyznę. Gdy w końcu
Sandrine odkrywa romans swego męża, reaguje dość specyficznie. Zamiast się
złościć i zarządać rozwodu, proponuje swojej rywalce pewien układ – że odtąd
będą się dzielić facetem pół na pół. Dwa tygodnie będzie u jednej, a kolejne
dwa u drugiej. Wszyscy będą zadowoleni. Czy aby na pewno?
Komedie francuskie uwielbiam. Mogłabym się nawet pokusić o
stwierdzenie, że sięgam po nie już w ciemno. Zawsze są śmieszne, poprawiają
humor. Idealnym przykładem tego jest produkcja „Za jakie grzechy, dobry Boże?”
z 2014 roku. Jednak w tym przypadku trochę się zawiodłam. Miało być zabawnie, a
było... Jakoś tak dziwnie i trochę bezpłciowo. Owszem kilka scen wywołało u
mnie uśmiech na twarzy, lecz na pewno nie był to wybuch śmiechu. Didier Bourdon
kompletnie się nie sprawdził w roli męża i kochanka. Jego mimika ograniczała
się góra do dwóch wyrazów twarzy. Śmieszne sceny z jego udziałem można zaliczyć
na palcach jednej ręki. Valerie Bonneton zaś odegrała swoją postać, Sandrine,
wyśmienicie. Jej gesty, mimika, wypowiedzi – za każdym razem łatwo było odczuć
wszelkie emocje, które chciałaby przekazać widzowi. No dobrze, ale zapytacie
pewnie skąd ten film na liście tych, które mi się spodobały? Ano stąd, że
pomijając głównego bohatera to ta historia nie była taka zła, wręcz przeciwnie,
nawet przyjemnie się na nią patrzyło. Nie nudziła, nie wzbudzała myśli, typu,
kiedy w końcu się zacznie coś dziać czy wręcz wątpliwości, czy oglądać to
dalej, a może jednak lepiej wyłączyć i poszukać czegoś lepszego. Twórcy mieli
oryginalny pomysł na fabułę i w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach sprostali
moim oczekiwaniom. Może nie jest to produkcja najwyższych lotów, ba, zdaję
sobie nawet sprawę, że pojawiły się już u nas o wiele lepsze francuskie
komedie, ale jednak pokazuje także zupełnie inne, nowe spojrzenie na zdradę. Że
nie ma sensu się denerwować, stresować sprawami rozwodowymi, że są inne sposoby
rozwiązania takiej sytuacji. W pewnym momencie rywalizacja dwóch kobiet o
jednego mężczyznę zaczyna nawet bawić i widz traktuje to wszystko z
przymrużeniem oka.
Do wszystkich chłopców, których kochałam – reż. Susan
Johnson, 2018
Lara Jean w swoim życiu zakochiwała się już kilka razy. Nigdy
jednak nie wyjawiła swoich uczuć, a jedynie przelewała je na papier. Do każdego
obiektu westchnień pisała list i następnie skrzętnie chowała go w pudełku. Pewnego
dnia odkrywa, że ono zniknęło wraz z listami. I nagle okazuje się, że zostały
wysłane do swoich adresatów. Dziewczyna jest przerażona.
Kolejna produkcja Netflixa, która zdobyła moje serce. Twórcy
bardzo się postarali, już sam dobór aktorów nie jest przypadkowy. W rolę Lary
wcieliła się prześliczna Lana Condor. Jej uśmiech był tak uroczy i niewinny, że
nawet gdybym chciała oderwać od niej oczy, to nie byłabym w stanie. Ponownie
pojawia się Noah Centineo, który praktycznie cały film skradł dla siebie. Przyznam
szczerze, że film znacznie bardziej mi się podobał niż książka. Ale w obydwu
wersjach to Katty, czyli młodsza siostra Lary była najlepsza. Jej teksty
szczere aż do bólu sprawiały, że naprawdę ciężko było nie poczuć do tej małej
dziewczynki sympatii. Żałuję, że tak mało poświęcono uwagi ojcu. Myślę, że to
też jest ważna postać, zwłaszcza, że wychowywał dziewczyny samemu. Jeszcze
więcej by dało to produkcji, gdyby twórcy skupili się odrobinę bardziej na
głowie rodziny i ukazaniu, jak radzi sobie ze wszystkimi obowiązkami, które z
reguły są na głowie matki. „Do wszystkich chłopców, których kochałam” to
przeuroczy film o problemach miłosnych nastolatków, o ich dążeniu do
odnalezienia szczęścia, chociaż nie zawsze wiedzą, jak mają się za to w ogóle
zabrać. I chociaż zakończenie w tego typu produkcjach jest łatwy do
przewidzenia, to za każdym razem równie mocno mnie ono rozczula. Moja twarz
pewnie w takich momentach wygląda jak pomidor, który ma zaraz wybuchnąć.
Naprawdę, może uwielbiam takie romantyczne wizje z tego prostego powodu, że
sama jestem stuprocentową romantyczką? Nie wiem, ale nie zmienia to faktu, że
polecam ten film wszystkim dziewczynom, które szukają miłości i tym, którym
udało się już ją odnaleźć.
Pozdrawiam
~~ Książkom oddała całe serce już w dzieciństwie. Żaden gatunek nie jest
jej straszny, chociaż ma kilka swoich ulubionych: kryminały, horrory,
thrillery, romanse czy obyczajówki. Od jakiegoś czasu zakochana w
szeroko pojętej twórczości skandynawskich autorów, jak np. Camilli
Lackberg. Literatura to nie jedyna jej pasja. Uwielbia także filmy,
seriale, a obok jakiegokolwiek zwierzaka nie potrafi przejść obojętnie. W
przyszłości planuje napisać swoją własną książkę. ~~
Matko, ale jestem w tyle. Żadnego z tych filmów nie oglądałam.
OdpowiedzUsuńJa również nie znam tych filmów. 😊
OdpowiedzUsuńOglądałam tylko "Do chłopców, których kiedyś kochałam" - bardzo przyjemny film na rozluźnienie. :)
OdpowiedzUsuńCiekawe filmy z chęcią obejrzę w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńSErdecznie pozdrawiam.
www.nacpana-ksiazkami.blogspot.com
Chciałabym obejrzeć / przeczytać "Do wszystkich chłopców, których kochałam", ale nie wiem od czego zacząć :D
OdpowiedzUsuńJa czytałam najpierw książkę. Ale powiem szczerze, że strasznie mnie wynudziła. Niedawno sięgnęłam po film o tym samym tytule i on okazał się o niebo lepszym ;)
UsuńObejrzałam Sierra Burges jest przegrywem oraz Do wszystkich chłopców, których kochałam. Obydwa filmy były okay, ale szczerze powiedziawszy nie zachwyciły mnie. Obydwa oceniłabym jako takie 7/10. Generalnie było to sympatyczne, ale na pewno nie zapadną mi w pamięć.
OdpowiedzUsuńDo wszystkich chłopców, których kochałam - najpierw chciałabym przeczytać książkę. Pozostałych tytułów nie kojarzę - mam ogromne zaległości jeśli chodzi o szklany ekran :( Niestety jakoś nie mogę się odnaleźć w filmach - przy książkach tego problemu nie mam.
OdpowiedzUsuńMuszę koniecznie obejrzeć te dwa nowe filmy Netflixa, a szczególnie "Do wszystkich chłopców, których kochałam" c: Również "Delirium" wydaje się bardzo interesujące i dodaję ten film do mojej listy do obejrzenia :D
OdpowiedzUsuńJa w sierpniu specjalnie wykupiłam Netflixa żeby obejrzeć "Do wszystkich chłopców, których kochałam" i uwielbiam! To świetny film dla młodzieży i z pewnością do niego wrócę! "Sierra Burges jest przegrywem" też widziałam i również mnie ujął. "Do zakochania jeden krok" oglądałam w kinie plenerowym (co za fajnie doświadczenie!) i też lubię- tak jak piszesz momentami był fajny, momentami nudny, ale mnie osobiście filmy o ludziach starszych zawsze wzruszają więc ten również nie jest wyjątkiem ;)
OdpowiedzUsuńNajbardziej chcę zobaczyć ,,Zwyczajną przysługę" :)!
OdpowiedzUsuń