Historia Chin - państwa środka - od zawsze mnie fascynowała. Jeszcze jako mała dziewczynka byłam zainteresowana faktem, że za każdym razem gdy animowany bohater "przekopywał" się na drugi koniec świata, zawsze trafiał do Chin. Przypadek? Nie sądzę. Na pewno odwiedzę ten kraj, a na razie muszę zadowolić się literaturą.
Ojciec opuścił nas dwukrotnie w ciągu jednego roku. Po raz pierwszy, aby zakończyć swoje małżeństwo, i po raz drugi, gdy odebrał sobie życie.
Marie nie ma ojca i czasami ma wrażenie, jakby nigdy go nie miała. Dopiero długo po jego śmierci dowiaduje się, że był on mistrzem fortepianu. Nigdy nie przyszło jej to do głowy, ponieważ w ich domu nie stoi żaden instrument. Wiele faktów z życia swoich bliskich pozna dopiero dzięki obcej osobie – studentce z Pekinu, która uciekła do Kanady po masakrze na placu Tiananmen. To właśnie ona stanie się przyczynkiem do poszukiwań tajemnic rodzinnej historii. A w tle będzie rozbrzmiewała muzyka Bacha.
Madeline Thien to nowa gwiazda kanadyjskiej i światowej literatury. W Polsce oficjalnie debiutuje ciekawym tytułem Nie mówcie, że nie mamy niczego 25. października 2017 roku. Napisała historię opartą na faktach, choć opowiadaną przez fikcyjnych bohaterów. To opowieść o rewolucji społecznej w Chinach, której bezpośrednim następstwem okazała się totalitarna polityka Mao Zedonga. Takim powieściom nie sposób się oprzeć, ale czy w takim wydaniu warto?
Akcja prowadzona jest dwutorowo: raz mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową (Kanada w 1989 roku) raz z narracją trzecioplanową (Chiny w 1949 roku, koniec wojny domowej). Wydarzenia dzieją się powoli, stopniowo przybliżając kolejnych bohaterów. Poszukiwania Marie wcale nie stoją na głównym planie, a jedynie przeplatają się z kolejnymi wydarzeniami dwudziestowiecznych Chin. To wszystko tworzy z Nie mówcie, że nie mamy niczego sagę rodzinną, jakich wiele, a przy tym o takiej tematyce, o której wciąż cicho.
Dlatego też bardzo się cieszę, że Madeleine Thien postanowiła napisać podobną powieść. Nie mówcie, że nie mamy niczego jest na swój sposób bardzo oryginalnym utworem. Jestem pewna, że każdy miłośnik Chin czy historii zainteresuje się tą powieścią chociażby przez wzgląd na blurb. Miłym dodatkiem okazał się wątek dotyczący słówek chińskie -> znak + znak = inny znak. Osobiście zafascynował mnie motyw muzyki - nazwy klasycznych utworów bardzo często gościły na kartach tej powieści.
Problemem tej powieści nie jest tematyka, lecz to, w jaki sposób została nam podana. Sama historia mogłaby być naprawdę, ale to naprawdę ciekawa, gdyby nie została opisana w tak obojętny sposób. Czułam się, jakbym czytała dzienniki postaci wyprutych z emocji. Wiele intrygujących wydarzeń zostało jedynie wspomniane i wplecione w nie najciekawszy dialog, a nawet gdy mowa była o czymś przygnębiającym nie czułam smutku, lecz obojętność. Nawet same Chiny stały się w moich oczach nic nieznaczącym miejscem - działo się tam wiele, a przy okazji miałam wrażenie, jakby nie działo się nic. Na kartach Nie mówcie, że nie mamy niczego gościły szczegółowe relacje z życia bohaterów - zabrakło ogólnego tła.
Podobnie sprawa się ma z bohaterami. Autorka nadała im pojedyncze cechy, chcąc tchnąć w nich życie, ale niestety się to nie udało. Gdyby nie różne imiona miałabym wrażenie, że czytam nieustannie o tej samej osobie - bo mówili tak samo, bo zachowywali się tak samo. A przecież rozmawiamy o pół tuzinie głównych bohaterów! Nie polubiłam ani nie znielubiłam ani jednej postaci. Byli mi obojętni od początku powieści do samego końca.
W tej kwestii chciałabym zaznaczyć także moje lekkie niezrozumienie. O ile niektóre imiona były po prostu zromanizowane (np. Ai-ming, Marie, Ma), inne zostały przetłumaczone na język polski (np. Wróbel, Wielka Matka, Obłok). Jak się domyślam, sama autorka napisała w ten sposób imiona w oryginale, lecz nie rozumiem tego zabiegu.
Słowo obojętność jest najlepszym słowem, jakim mogłabym opisać moje wrażenia podczas tej lektury. Albo nie dojrzałam jeszcze do tego typu historii (mam 21 lat i przeczytałam naprawdę wiele powieści), albo okaże się trochę po premierze, że nie tylko ja mam podobne zdanie na temat Nie mówcie, że nie mamy niczego.
Stąd też moje podsumowanie - ani nie polecam, ani nie odradzam.
PREMIERA 25. października!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tytuł: Nie mówcie, że nie mamy niczego
Tytuł oryginalny: Do Not Say We Have Nothing
Autor: Modeline Thien
Tłumacz: Łukasz Małecki
Premiera: 25.10.2017
Liczba stron: 600
Format: 143x205 mm
Oprawa: Twarda
Gatunek: Saga rodzinna
Cena: 49,90 zł
Może się skuszę :) ale to jak już przeczytam, to co sobie zaplanowałam :)
OdpowiedzUsuńKsiazkowa-przystan.blogspot.com
Zrezygnowałam z tej powieści i nie recenzowałam jej. Po tym co napisałaś myślę, że to był dobry wybór, ale poczekam jeszcze na inne recenzje. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJeszcze się zastanowię, czy po nią sięgnę.;)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
Mam tę książkę na półce i nie mogę się doczekać lektury. Ostatnio czytałam "Dzikie Łabędzie" i cieszę się, że w moje ręce wpadnie podobna książka :)
OdpowiedzUsuńJa również lubię przenosić się do Chin, dlatego chętnie przekonam się, jakie wrażenie wywrze na mnie ten tytuł.
OdpowiedzUsuńA ja jakoś nie za bardzo lubię tamtą kulturę, niestety mnie do niej nie ciągnie...
OdpowiedzUsuńNie ma nic gorszego niż odczuwanie obojętności po lekturze danej książki, dlatego ja jednak nie skuszę się na powyższy tytuł.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że lektura wypadłą tak... nijako. Chyba to jest dobre słowo, ja na razie na pewno nie będę po ten tytuł sięgać. Chyba też nie jestem na nią gotowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Mnie jakoś tak kultury azjatyckie nie interesują, ale książka na pewno ciekawa.
OdpowiedzUsuń