piątek, 20 września 2019

O guilty pleasure słów kilka, czyli o mojej sympatii do Akademii Dobra i Zła.

Każdy z nas lubi coś, czego może się lekko powstydzić (no, a przynajmniej nie będzie o tym publicznie mówił). Czy to dobrze czy źle - nie mnie to oceniać. Ważne jednak, że jest to rzecz na tyle powszechna, że stworzono dla niej angielską nazwę, którą zna każdy. Guilty pleasure, gdyż to o "grzeszna przyjemność/przyjemność skrywana"się tu rozchodzi, to słowa bardzo uniwersalne. Zastanawiam się tylko, czy naprawdę powinniśmy się tego wstydzić?


Nie zrozumcie mnie źle i nie przechodźcie od razu w skrajności. W tym krótkim poście chciałabym tylko zastanowić się nad samym znaczeniem istnienia guilty pleasure,  a najbardziej nad tym, czy faktycznie czasami jest się czego wstydzić, ponieważ na własnym przykładzie odczułam, jakie to dziwne uczucie, tłumaczyć się z czegoś, co sprawia ci choć cień przyjemności. Ów dziwne uczucie łączy się z zawstydzeniem i spodziewanym osądem ze strony znajomych/przyjaciół. Tak dziwnym, że właściwie to lepiej po prostu ukryć tę rzecz głęboko w sercu i nie pokazywać na światło dzienne.

Przykład? Ależ proszę!

Miałam tak ostatnio z Akademią Dobra i Zła, kiedy z niecierpliwością przebierałam nóżkami przed premierą piątego tomu. Wiecie, jak to jest - przeczytałam wcześniejsze tomy, wkręciłam się w tę opowieść, polubiłam główną bohaterkę. Nic w tym dziwnego. Wlaściwie to od dziecka uwielbiałam wszystkie wariacje z baśniami (Disney się kłania).. . no i właśnie - od dziecka. Dla niektórych ludzi lepiej by było, gdyby na dziecku się to skończyło, bo przecież nie wypada.

Ja wiem, że Akademia Dobra i Zła nie jest saga najwyższych lotów. Ja wiem, że w moim wieku (20+) powinnam czytać coś bardziej dojrzałego, coś bardziej "dla mnie", coś rozwijającego, a nie tam jakieś głupotki dla dzieci. Ale co poradzę, że akurat mnie saga Somana Chainaniego spodobała się do tego stopnia, że chcę wiedzieć, jak potoczą się dalsze przygody bohaterów? Co poradzę, że ja lubię ten moment "wejścia w baśń", nawet jeżeli akcja momentami jest denna i pozbawiona sensu? Co poradzę, że mnie to po prostu bawi?

Czy w ogóle muszę sobie z tym jakoś radzić?

Naraz mnie wzięło - hola, hola, przecież nie muszę się nikomu tłumaczyć, że lubię serię o świecie baśni. A mimo to i tak czuję się zobowiązana powiedzieć, że "no wiecie... poznałam tę serię jeszcze jak byłam w liceum... spodobała mi się... teraz autor dopisał kolejne tomy... byłam ciekawa...". Rany, ludzie! Nawet jeżeli to najczystsza prawda, po co ja się tłumaczę? Przecież wiem, że każdy z nas ma coś - ów guilty pleasure - co ukrywa w swoim sercu, więc chyba każdy z nas zna ten przypadek? Prawda? Prawda?




Jak tu wytłumaczyć guilty pleasure i czy w ogóle trzeba? 

Mogę mówić, hej, przeczytaj sam Akademię Dobra i Zła i zobaczysz, że to wcale nie takie złe. Ale po co? Nikt nie musi się zmuszać do czytania czegoś, co nie jest w jego typie (szczególnie, że są utwory, które powinno się zacząć "za młodu"); podobnie jak ja nie muszę się zmuszać, by być dopasowaną do ogólnych trendów. Nie ma nic złego w czytaniu/oglądaniu czegoś, co może i nie jest najmądrzejsze, ale co się nam bardzo podoba. Taka odskocznia od szarej rzeczywistości to przywilej - każdy powinien go mieć! 

Dlatego też ten post to rodzaj buntu i przyznania się do tego, że hej! Oto moje guilty pleasure! Nie wstydzę się tego - Taka oto wyszła mi pokrętna opinia na temat Akademii Dobra i Zła. Kryształ czasu. Czytajcie Akademię... bo fajna jest i fajna(!)... i w sumie to tyle, bo pierwsze trzy tomy milej wspominam. Ale i tak przeczytam szósty tom!

Powiedzcie mi, czy wy też macie swoje guilty pleasure?

PS. Chwalę się! Piąty tom Akademii Dobra i Zła mam z autografem tłumaczki !  
Będzie wywiadzik!

1 komentarz:

  1. Jasne, że każdy z nas tak ma :D. Ja ostatnio wróciłam do przygód Tomka Wilmowskiego i czasami w tramwaju widziałam te zdziwione spojrzenia, ale co tam! Tak bardzo stęskniłam się za nim i jego przyjaciółmi, że musiałam sobie to wszystko jeszcze raz przypomnieć. [kreatywna-alternatywa]

    OdpowiedzUsuń