środa, 12 października 2016

Rozdział II. Zanim staniesz się "niemieckim" studentem

Kiedy rodzice Magdy się z nami pożegnali, wtedy w końcu poczułam, że chyba to faktycznie nie jest żadna wycieczka i najwidoczniej spędzę w Niemczech trochę więcej czasu, niż bym się kiedykolwiek spodziewała. To wszystko odczułam tym dobitniej, kiedy zaczęłam bawić się w biurokrację.


Biurokracja to okropne słowo w języku polskim, a kiedy dotarło do mnie, że tutaj muszę załatwić jeszcze więcej i to wszystko w języku niemieckim... to trochę przeraża. Jeżeli ktoś decyduje się na Erasmusa do Niemiec (bądź po prostu decyduje się studiować w Niemczech), musi się liczyć z załatwianiem następujących kwestii:
 
1. Pojawić się w biurze Erasmusa
2. Odebrać zaświadczenie naszej karty EKUS
3. Otworzyć konto niemieckiego
4. Zapłacić 102,05 Euro (tyle wynosi Semesterticket + Sozialbeitrag)
5. Immatrykulacja
6. Zameldować się w mieście
7. Podpisać ostatnie kwestie związane z Learning Agreement

I to tak pokrótce wygląda - oczywiście wiele papierków trzeba przenosić, coś odbierać z jednego okienka by zanieść do innego okienka. I jeżeli uważacie, że załatwiłam jakąkolwiek z tych spraw po angielsku... no to nie. Niemcy na swój poszli po najmniejszej linii oporu: zaczynali się od pytania: Znacie niemiecki? a kończyli: To jak czegoś nie zrozumiecie, to powtórzę, a będę mówił/mówiła wolno. Brzmi strasznie, ale na dobrą sprawę wcale to takie straszne nie było :D

W momencie kiedy sądziłam szczerze, że tego nie idzie ogarnąć, z każdym kolejnym punktem było coraz lepiej, łatwiej, naturalniej. Urzędnicy mówili spokojnie, bardzo dokładnie i krótkimi zdaniami... a ja się uśmiechałam, bo w sumie szło to sprawniej niż sądziłam. Najdobitniej to zauważyłam podczas rejestrowania się w mieście - kolejka niesamowicie długa, spokojnie z 20 osób... ale na całe szczęście z programu Weltweit, więc do nas po 10 minutach podchodzi kobietka i się pyta, czy jesteśmy z Erasmusa i zabrała nasze dokumenty, ogarnęła wszystko w pięć minut i jest okej - jesteśmy legalnymi mieszkankami niemieckiego miasta. Lucky!  
 

Fajna sprawa jest właśnie w kwestii jednej karty - w moim przypadku Campus Card - która jest jednocześnie moją legitymacją studencką, semestralnym biletem tramwajowym/autobusowym na wszystkie strefy, kartą bibliotecz, no i jedynym środkiem płatniczym w stołówce. Wszystko w jednym i to załatwione od ręki. 

Z niemieckim kontem wolałam się wstrzymać i wyjaśnić, że mam konto walutowe i nie płacę żadnych prowizji za dokonaniem przelewu w euro. No ale nie da rady - trzeba to trzeba, konto jest darmowe, nie trzeba nic płacić za jego otworzenie, to korzystne... a przede wszystkim akademik sam z siebie pobiera odpowiednią kwotę za moje mieszkanie. No to jak trzeba to trzeba. W tym przypadku wyszło mi na dobre to, że przez weekend nie miałam internetu, więc siłą rzeczy musiałam zakupić sobie niemiecki numer (chociażby dla tych 750 MB). A przecież by założyć konto niemieckie potrzeba numeru niemieckiego ;)

Zatem czy ta cała biurokracja była taka straszna? Ano nie. Wręcz przeciwnie - poszła łatwiej i przyjemniej niż sądziłam, choć może po prostu miałam szczęście. Nikt nie robił problemów (bo pewnie nawet gdyby problem powstał, to z braku laku, że przecież obcokrajowiec i pewnie niewiele zrozumie, to sami chcieliby go rozwiązać), a wszystko to przebiegło z uśmiechem na ustach (no bo skoro rozumie po niemiecku, to się przecież wysilać nietrzeba... wiec lubimy).

Przede mną jeszcze kolejne wyzwanie w tej kwestii - zarejestrować się na wszystkie przedmioty, na jakich mi najbardziej zależy (w Niemczech WSZYSTKO ogarniasz sam - masz spis przedmiotów i się rejestruj na jakie chcesz), upewnić się, że na pewno nałapię te 30 ECTS, że może będę mogła znaleźć znacznie więcej ekwiwalentów i może w sumie zapisać się na jeszcze jeden język od podstaw (bo w sumie śmiesznie by było) i wtedy w końcu zostanę pełnoprawnym niemieckim studentem

No ale że jestem Erasmusem... to czas na powitanie! Dziś odbędzie się Kennenlernenabend - wieczorek powitalny dla WSZYSTKICH OBCOKRAJOWCÓW (będzie nas tak z 250), później w piątek zwiedzanie miasta, zwiedzanie kampusu, a może i po drodze uda się wpaść na jakąś prawdziwie studencką imprezę :D 

4 komentarze:

  1. Super, że piszesz te posty! :) Biurokracja na początku zawsze wydaje się być straszna, a jak się już zacznie działać i w nią wgłębi to okazuje się, że to bułka z masłem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co kraj, to inne zasady, ale jedno się chyba nie zmienia - biurokracja jest wszędzie! :D Dobrze, że chociaż wyszłaś z tego cało i z uśmiechem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry pomysł na post. Rozjaśnia w głowie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety biurokracji nigdzie się nie ominie, ale z tego co przeczytałam w Niemczech nie jest to takie straszne jak mogłoby się wydawać. ;)
    Pozdrawiam!
    http://sunny-snowflake.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń