Wichrowe Wzgórza mają w sobie coś takiego, że przyciąga mnie każde nowe wydanie tej wyjątkowej powieści. Pamiętam jak dziś, jak po raz pierwszy spotkałam się z tą mroczną historią i z jaką niechęcią czytałam początki... Tak, tak! Dobrze czytacie - "niechęcią", ponieważ do samej historii musiałam się przekonać.
Dla tych co nie wiedzą - moja recenzja samej powieści najmłodszej siostry Bronte, gdzie analizowałam wydźwięk historii i jej przebieg, zrecenzowałam już na blogu. Pozwolę sobie przytoczyć pewne fragmenty...
Przenieśmy się do przełomu XVIII i XIX wieku. To właśnie wtedy do majątku na Wuthering Heights (pl. Wichrowe Wzgórza) powraca pan Earnshaw. Lecz nie przybywa sam. Wraz z nim do Anglii przyjeżdża bezdomny chłopiec o cygańskich korzeniach, który błąkał się bez celu na ulicach Liverpoolu. Panu Earnshaw zrobiło się żal dziecka i postanowił go przygarnąć, tym samym nakazując dwójce swych dzieci: Cathy i Hindley'owi traktować znajdę jak własnego brata, którego nazywa Heathcliffem. Niedługo potem umiera.
Jego prośba zostaje spełniona tylko częściowo. Przyszły panicz Wuthering Heights, Hindley, traktuje go jako służącego, kogoś gorszego od najgorszych, nieustannie go poniżając. Natomiast mała Cathy, nie zważając na uwagi brata, niemal natychmiast zaprzyjaźnia się z Heathcliffem, co później przeradza się w tak silną wieź, iż przybrane rodzeństwo nie będzie mogło bez siebie żyć. Mijają lata, a główna bohaterka przeistacza się w kobietę i jak każda młoda niewiasta będzie musiała zmierzyć się z kwestią małżeństwa... jej wybór niestety nie trafia na tego, którego kocha ze wzajemnością.
Zatem! Gdy tylko dowiedziałam się, że wydawnictwo Zysk i S-ka podjęło decyzję kolejnego tłumaczenia jedynego dzieła Emily Bronte, szczerze zaczęłam się zastanawiać, jakie teraz będzie tłumaczenie. Na początku spotkałam się z tłumaczeniem Piotra Grzesika (od wyd. MG), po czym wróciłam do tłumaczenia Janiny Sujkowskiej. Teraz przyszło mi się zmierzyć z najnowszym przekładem Jerzego Łozińskiego. Jak się prezentuje?
Zacznę może od tego, że warto tłumaczyć wybrane dzieła po kilka razy, o czym dobitnie przekonałam się na zajęciach z teorii przekładu. Podobno przyjęło się, że każde pokolenie powinno mieć swoje własne tłumaczenie, dzięki czemu dany tekst bardziej do nich trafia. Dlaczego? Z prozaicznej przyczyny - nie ma ideałów. Jeżeli to tłumaczenie do Ciebie nie trafia, masz na rynku dwa/trzy inne - wybierz ten, który Ci się spodoba i czytaj.
I tak oto mamy chociażby Wichrowe Wzgórza z przekładu pani Janiny Sujkowskiej oraz najnowszego przekładu pana Jerzego Łozińskiego. Oto przykład już samych pierwszych stron, których różnice - choć są zbliżone do siebie - dostrzega się już w samych wydźwięku kilku zdań.
Najważniejszą jednak różnicą jest sam zapis imienia głównej bohaterki. W tłumaczeniu pana Łozińskiego została (oryginalną) Catherine, natomiast od pani Sujkowska dostała polski odpowiednik, czyli Katarzynę. Wiem na przykład, że moja mama o wiele bardziej woli polskie odpowiedniki, gdyż po prostu nigdy nie wie, jak poprawnie przeczytać dane imię bądź nazwisko. Natomiast ja preferuję zostanie przy angielskim odpowiedniku - Katarzyna w tym przypadku brzmi dla mnie zbyt "polsko", a to przecież nie jest polska powieść. Rozumiecie do czego zmierzam?
Co jeszcze charakteryzuje najnowsze wydanie od wydawnictwa Zysk i S-ka? Otóż sam format książki. Jest dużo większa i posiada twardą oprawę z obwolutą. Na początku każdego nowego rozdziału znajdziemy mały obrazeczek... a na jego końcu - listek. Takie niby nic, a dodaje uroku. Do tego czcionka jest dużo większa i szybciej się czyta kolejne strony.
Nie powiem Wam, żebyście to jedno tłumaczenie wybierali, a to drugie całkowicie lekceważyli - co to, to nie! Oba przekłady coś w sobie mają i nie można im nic zarzucić. Mimo to warto mieć świadomość tego, że istnieją różne tłumaczenia w różnych wydawnictwach, żeby wiedzieć, którą książkę wybrać, ażeby lektura przypadła do gustu :D
Dla tych co nie wiedzą - moja recenzja samej powieści najmłodszej siostry Bronte, gdzie analizowałam wydźwięk historii i jej przebieg, zrecenzowałam już na blogu. Pozwolę sobie przytoczyć pewne fragmenty...
Przenieśmy się do przełomu XVIII i XIX wieku. To właśnie wtedy do majątku na Wuthering Heights (pl. Wichrowe Wzgórza) powraca pan Earnshaw. Lecz nie przybywa sam. Wraz z nim do Anglii przyjeżdża bezdomny chłopiec o cygańskich korzeniach, który błąkał się bez celu na ulicach Liverpoolu. Panu Earnshaw zrobiło się żal dziecka i postanowił go przygarnąć, tym samym nakazując dwójce swych dzieci: Cathy i Hindley'owi traktować znajdę jak własnego brata, którego nazywa Heathcliffem. Niedługo potem umiera.
Jego prośba zostaje spełniona tylko częściowo. Przyszły panicz Wuthering Heights, Hindley, traktuje go jako służącego, kogoś gorszego od najgorszych, nieustannie go poniżając. Natomiast mała Cathy, nie zważając na uwagi brata, niemal natychmiast zaprzyjaźnia się z Heathcliffem, co później przeradza się w tak silną wieź, iż przybrane rodzeństwo nie będzie mogło bez siebie żyć. Mijają lata, a główna bohaterka przeistacza się w kobietę i jak każda młoda niewiasta będzie musiała zmierzyć się z kwestią małżeństwa... jej wybór niestety nie trafia na tego, którego kocha ze wzajemnością.
Ekranizacja Wichrowych Wzgórz - polecam! |
Wichrowe wzgórza to zupełnie inny rodzaj powieści, niż byśmy
mogli się spodziewać po klasyce romansu (szczególnie jeśli jesteście po lekturze innej klasyki zatytułowanej Duma i uprzedzenie). Historia dwójki kochanków nie
jest wesoła, lecz bardzo smutna, a największym problemem nie jest dla nich
otoczenie, lecz oni sami. Oto przerażająco brutalna w swojej
rzeczywistości książka, która nie pozwoli czytelnikowi oderwać się od
niej chociażby na moment.
Niejednokrotnie się wzruszałam, śmiałam, współczułam, nienawidziłam. Wichrowe wzgórza zapewniają
wiele emocji i wrażeń. Wspaniały jest również język - często poetycki -
który dopełnia "mistycyzmu miłości" i oddaje pełnię przekazu. Chociażby
cytaty, które tutaj przytoczyłam - czyż nie są wspaniałe? A co
najważniejsze zostały powiedziane właśnie wtedy, kiedy powinny!
Zacznę może od tego, że warto tłumaczyć wybrane dzieła po kilka razy, o czym dobitnie przekonałam się na zajęciach z teorii przekładu. Podobno przyjęło się, że każde pokolenie powinno mieć swoje własne tłumaczenie, dzięki czemu dany tekst bardziej do nich trafia. Dlaczego? Z prozaicznej przyczyny - nie ma ideałów. Jeżeli to tłumaczenie do Ciebie nie trafia, masz na rynku dwa/trzy inne - wybierz ten, który Ci się spodoba i czytaj.
I tak oto mamy chociażby Wichrowe Wzgórza z przekładu pani Janiny Sujkowskiej oraz najnowszego przekładu pana Jerzego Łozińskiego. Oto przykład już samych pierwszych stron, których różnice - choć są zbliżone do siebie - dostrzega się już w samych wydźwięku kilku zdań.
Najważniejszą jednak różnicą jest sam zapis imienia głównej bohaterki. W tłumaczeniu pana Łozińskiego została (oryginalną) Catherine, natomiast od pani Sujkowska dostała polski odpowiednik, czyli Katarzynę. Wiem na przykład, że moja mama o wiele bardziej woli polskie odpowiedniki, gdyż po prostu nigdy nie wie, jak poprawnie przeczytać dane imię bądź nazwisko. Natomiast ja preferuję zostanie przy angielskim odpowiedniku - Katarzyna w tym przypadku brzmi dla mnie zbyt "polsko", a to przecież nie jest polska powieść. Rozumiecie do czego zmierzam?
Co jeszcze charakteryzuje najnowsze wydanie od wydawnictwa Zysk i S-ka? Otóż sam format książki. Jest dużo większa i posiada twardą oprawę z obwolutą. Na początku każdego nowego rozdziału znajdziemy mały obrazeczek... a na jego końcu - listek. Takie niby nic, a dodaje uroku. Do tego czcionka jest dużo większa i szybciej się czyta kolejne strony.
Nie powiem Wam, żebyście to jedno tłumaczenie wybierali, a to drugie całkowicie lekceważyli - co to, to nie! Oba przekłady coś w sobie mają i nie można im nic zarzucić. Mimo to warto mieć świadomość tego, że istnieją różne tłumaczenia w różnych wydawnictwach, żeby wiedzieć, którą książkę wybrać, ażeby lektura przypadła do gustu :D
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tytuł: Wichrowe Wzgórza
Autor: Emily Brontë
Przekład: Jerzy Łoziński
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Premiera wydania: 5.09.2016
Liczba stron: 448
Oprawa: twarda z obwolutą
Cena detaliczna: 39,90 zł
To chyba najwspanialsza książka jaką znam. Uwielbiam i wzgórza i Heathcliffa:)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam okazji poznać historii spisanej ręką Bronte. Ale dokładnie ten sam egzemplarz co Ty, z wydawnictwa Zysk i Sk-a posiadam, więc na dniach poznam już na szczęście tę powieść. ;)
OdpowiedzUsuńPiękna powieść w pięknym wydaniu, aż sobie chyba sprezentuje przy najbliższej okazji:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ksiażkę, ale jednak wolę ją w tej kwiatowej okłądce :)
OdpowiedzUsuńTeż wolę jak tłumacze zostają przy angielskich wersjach imion.
OdpowiedzUsuńJa mam ją w poprzedniej wersji i raczej przy niej zostanę ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej wersji tłumaczenia, ale widziałam tą piękną z kolekcji "Angielski Ogród" i swego czasu zastanawiałam się nad zakupem, bo mam już dwie powieści Jane Austen w takim wydaniu, ale jakoś potem o tym zapomniałam. Może kiedyś nadrobię. ;)
OdpowiedzUsuńKocham tą książkę, ale bardzo denerwuje mnie to, że wydawnictwa tłumaczą imiona. No po co się pytam ? Ostatnio trafiłam na takie tłumaczenie w książce "Prawo Mojżesza" Amy Harmon. Jak by nie można było zostawić Moses. Ja rozumiem, że to miało swój cel i może nie każdy by się domyślił, jak by imię nie było przetłumaczone na polski, ale dajcie spokój, przecież czytelnicy nie są idiotami.
OdpowiedzUsuńW kwestii imion rozumiem cię całkowicie. Nienawidzę, gdy w książkach zagraniczne imiona są tłumaczone na polskie, dlatego bardzo się cieszę, że powstało to nowe wydanie. Wichrowe wzgórza są przyjemną lekturą, więc może skuszę się na takie ładne, nowe. :D
OdpowiedzUsuńmoonybookishcorner.blogspot.com
Czytałam i oglądałam film - to zdecydowanie nie jest powieść dla mnie. Nie spodobałam mi się, niczym nie przyciągnęła. Za to zakochałam się w Annie Kareninie.
OdpowiedzUsuńNatomiast jeśli chodzi o imiona - masz zupełną rację. Nienawidzę polskich imion, nazwisk, nazw miast itd. Strasznie mnie to drażni. Tym bardziej w przełożeniu jakiejś zagranicznej książki.
Pojawiła sie przedpremierowa recenzja mojej książki. Jeśli masz chęć - zajrzyj. Jeśli nie, to nic :) pozdrawiam!
http://want-cant-must.blogspot.com/2016/09/365-dni-zobaczymy-sie-znow-recenzja.html#comment-form
Jeszcze nie miałam styczności z tą powieścią, ale planuję ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńPS Okładka tej książki jest piękna :D
Muszę się w końcu wciąć za "WIchrowe wzgórza"
OdpowiedzUsuńMam jedno wydanie i to mi wystarczy, ale wydania tej powieści potrafią być piękne.
OdpowiedzUsuńUwielbiam "Wichrowe Wzgórza"- idealna książka na pogodę deszczową, taką jak dziś :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam okazji sięgnąć. Troszkę jestem skonfundowana tymi różnymi tłumaczeniami, ale i tak jesienią ciągnie do takich książek :)
OdpowiedzUsuńHm, po "Wichrowa wzgórza" jeszcze nie sięgnęłam, a z pewnością muszę, bo to klasyk. Chyba zdecyduję się na tłumaczenie Lozińskiego, dla mnie brzmi lepiej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
http://sunny-snowflake.blogspot.com/