Wiecie, co znaczy słowo: "Gotenhafen"? To nazwa Gdyni wprowadzona przez niemieckich okupantów. W wolnym tłumaczeniu niemieckim oznacza po prostu: port (jest) gotów. Ale na co? Na co powinnam być przygotowana przed przystąpieniem do lektury? Odpowiedzi na te pytania odnalazłam podczas kolejnego - ostatniego już - spotkania z komisarzem Franzem Thiedtke. Choć chronologicznie powinna powiedzieć: drugiego.
Jest jesień 1943 roku. Emerytowany, zasłużony komisarz Franz Thiedtke budzi się w pokoju hotelowym w towarzystwie nieznanego sobie trupa. Sytuacja jest na tyle niebezpieczna, iż dodatkowo na ulicach Gdyni w najlepsze stacjonują hitlerowskie okręty wojenne, z miasta wysiedlono Polaków, a gdyńską stocznię zamieniono w oddział niemieckiej stoczni w Kilonii. Lecz najgorsza świadomość dopiero przez niemieckim policjantem: nie pamięta on, w jaki sposób znalazł się w pokoju hotelowym, w jaki sposób znalazł się obok niego zimny trup, ani tego, jak Gdynia stała się Gotenhafen...
I tak oto nastało moje pożegnanie z Franzem Thiedtke. Nieco pokrętne i nie w odpowiedniej kolejności, lecz tak czy siak - ostatnie. Bowiem akcja Gotenhafen dzieje się pomiędzy Teufelem a Miasto upadłych anioły.
Już przy pierwszym tomie - Teufel - wspominałam, iż nijak historia Franza Thiedtke pasuje mi na kryminał. Naprawdę nijak. Kryminał w swojej podstawie ma mieć zagadkę, tajemnicę i zapewniony dreszczyk emocji i jednej wielkiej niewiadomej dla swojego odbiorcy. A tutaj? Nic takiego nie otrzymuję. Gotenhafen jest przewidywalną historią, która bardziej mnie nudziła, aniżeli pobudzała mój czytelniczy apetyt.
Jedyne co mnie przytrzymywało przy lekturze to ukazanie relacji polsko-niemieckich. Jestem ostatecznie na filologii germańskiej, więc podobne powikłania jak najbardziej leżą w moich uczelnianych zainteresowaniach. II wojna światowa była niewątpliwie ogromnym testem dobroci i nienawiści dla całej ludzkości, więc fakt, że mogłam "przeniknąć" w lata 40. XX wieku - i to do mojego ukochanego Trójmiasta - dawało mi niebywałą satysfakcję.
Autorka zobrazowała Gdynię w czasie wojny z niezwykłą dokładnością. I bardzo cenię sobie te opisy ulic, budynków i ogólnego klimatu miasta, które mam obecnie na wyciągnięcie ręki (no.. SKMki). Oprócz tego Gotenhafen czyta się szybko, ale bez większej przyjemności. Język bohaterów niekoniecznie pasował mi do tamtych lat, a i nie zawsze był w moim odczuciu logiczny. Izabela Żukowska postawiła na dialogi.
Cóż zatem mogę powiedzieć na zakończenie: polecić czy odradzić? Ciężko stwierdzić. W moim odczuciu Gotenhafen, jak i cała trylogia Franza Thiedtke jest przeciętą serią - taką, którą niekoniecznie wszyscy muszą przeczytać. Jednakże miłośnicy trójmiasta powinni być zadowoleni z wyboru miejsca akcji.
Pierwszy do świadomości zaczął przedostawać się ból...
I tak oto nastało moje pożegnanie z Franzem Thiedtke. Nieco pokrętne i nie w odpowiedniej kolejności, lecz tak czy siak - ostatnie. Bowiem akcja Gotenhafen dzieje się pomiędzy Teufelem a Miasto upadłych anioły.
Już przy pierwszym tomie - Teufel - wspominałam, iż nijak historia Franza Thiedtke pasuje mi na kryminał. Naprawdę nijak. Kryminał w swojej podstawie ma mieć zagadkę, tajemnicę i zapewniony dreszczyk emocji i jednej wielkiej niewiadomej dla swojego odbiorcy. A tutaj? Nic takiego nie otrzymuję. Gotenhafen jest przewidywalną historią, która bardziej mnie nudziła, aniżeli pobudzała mój czytelniczy apetyt.
Jedyne co mnie przytrzymywało przy lekturze to ukazanie relacji polsko-niemieckich. Jestem ostatecznie na filologii germańskiej, więc podobne powikłania jak najbardziej leżą w moich uczelnianych zainteresowaniach. II wojna światowa była niewątpliwie ogromnym testem dobroci i nienawiści dla całej ludzkości, więc fakt, że mogłam "przeniknąć" w lata 40. XX wieku - i to do mojego ukochanego Trójmiasta - dawało mi niebywałą satysfakcję.
Autorka zobrazowała Gdynię w czasie wojny z niezwykłą dokładnością. I bardzo cenię sobie te opisy ulic, budynków i ogólnego klimatu miasta, które mam obecnie na wyciągnięcie ręki (no.. SKMki). Oprócz tego Gotenhafen czyta się szybko, ale bez większej przyjemności. Język bohaterów niekoniecznie pasował mi do tamtych lat, a i nie zawsze był w moim odczuciu logiczny. Izabela Żukowska postawiła na dialogi.
Cóż zatem mogę powiedzieć na zakończenie: polecić czy odradzić? Ciężko stwierdzić. W moim odczuciu Gotenhafen, jak i cała trylogia Franza Thiedtke jest przeciętą serią - taką, którą niekoniecznie wszyscy muszą przeczytać. Jednakże miłośnicy trójmiasta powinni być zadowoleni z wyboru miejsca akcji.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tytuł: Gotenhafen
Autor: Izabela Żukowska
Wydawnictwo: OficynkaTytuł: Gotenhafen
Autor: Izabela Żukowska
Seria: Komisarz Franz Thiedtke #2
Premiera wydania: 2016
Liczba stron: 318
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Premiera wydania: 2016
Liczba stron: 318
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Cena detaliczna: 35,00 zł
Urzekła mnie Gdynia z książki 'Dżoker', więc z chęcią przeczytałabym o Gdyni podczas okupacji.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że słowo: "Gotenhafen", to nazwa Gdyni wprowadzona przez niemieckich okupantów. Człowiek uczy się całe życie ;)
OdpowiedzUsuńTaki sam wniosek wysnułam po przeczytaniu recenzji. A książka? Raczej mało mnie zainteresowała. :)
UsuńGotenhafen to Gdynia? No popatrz. Tyle się można wciąż dowiedzieć z Twoich recenzji, choć po książkę raczej nie sięgnę, kompletnie nie moje klimaty ;).
OdpowiedzUsuńBuziak! :*
Kto by pomyślał, takiej nazwy Gdyni nie znałam ;) Po książkę jednak raczej nie sięgnę, bo to nie moja bajka ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka to nie moje klimaty, ale tak jak napisałaś, osobom, które mieszkają w trójmieście na pewno się spodoba ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem opisu Gdyni.
OdpowiedzUsuńLubię książki tego typu. Z chęcią po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńNie dla mnie ;/
OdpowiedzUsuńNie mam jej na razie w planach.
OdpowiedzUsuńMyslę, że to nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuń