Mało jest takich filmów, których szczerze nie mogę się doczekać. Morderstwo w Orient Expressie było właśnie jednym z tych nielicznych. Po genialnym serialu BBC na bazie najpopularniejszej powieści Agaty Christie - I nie było już nikogo - liczyłam (nie bez powodu przecież!) na równie dobrą ekranizację książki z drugiego miejsca z rankingu. Czy się zawiodłam? Cóż... i tak, i nie. Ale o tym już zaraz. Zapraszam na filmową recenzję.
Sławny detektyw Hercules Poirot (Kenneth Branagh) musi koniecznie wracać do Londynu, dlatego dzięki pomocy zaufanego przyjaciela, Bouca (Tom Bateman), w ostatniej chwili wsiada do luksusowego Orient Expressu. Krótki jest jego odpoczynek po rozwiązanej sprawie w Stambule, ponieważ w pociągu dochodzi do morderstwa, a ofiarą pada amerykański biznesmen (Johnny Depp). Okoliczności śmierci są niezwykle frapujące, a poszlaki mylące. Wychodzi na jaw, że wszyscy mógłby mieć motyw, a przy tym każdy ma alibi.
Na wstępie chciałabym tylko wspomnieć o pewnych pogłoskach, krążących w Internecie, a mówiących o sprzecznych z prawdą plotkach, jakoby Morderstwo w Orient Expressie w reżyserii Kennetha Branagha było remakiem filmu z roku 1974. Wierutne kłamstwo. To przede wszystkim ekranizacja powieści Królowej Kryminału o tym samym tytule. Tyle że nieco przekombinowane w typowo hollywoodzkim stylu.
Ciężko pisać o filmie, którego historię zna się od dawna, a którą w dodatku szczerze się uwielbia. Morderstwo w Orient Expressie Branagha z góry musiało liczyć się z tym, że miłośnicy Agaty Christie nieustannie będą porównywali film albo do oryginału, albo do innych ekranizacji. Zadanie niełatwe, ponieważ musiało zadowolić aż dwa grona odbiorców - tych, którzy czytali książkę, i tych, którzy nigdy o niej może nawet nie słyszeli. Dla ułatwienia zacznę recenzję z punktu widzenia tych ostatnich.
Fabuła oparta na historii z lat 30. tworzy klimat opowieści zupełnie inny, niż ten, do którego młody widz już się przyzwyczaił. Najważniejsze są pozostawione poszlaki i powolne dochodzenie do winnego; przesłuchiwania i wyłapywanie nieścisłości. To właśnie za to miliony czytelników z całego świata pokochali Agatę Christie, a teraz ma szansę spodobać się kolejnym odbiorcom. Akcja powoli płynie, przedstawiając bohaterów, a zostało to wykonane w taki sposób, że raczej nie trudno się pogubić. Główne myśli Królowej Kryminałów pozostały. Jej duch od początku gdzieś krążył wokół tego filmu... by zniknąć całkowicie pod jego koniec.
Fani Christie muszą być przygotowani na to, że niejednokrotnie będą kręcili nosem (bądź całymi głowami!), widząc niektóre zagrania reżyserskie. Osobiście początkowo po prostu przymykałam oko na pewne momenty, ale im bliżej końca, tym trudniejsze to było. Słyszałam naprawdę wiele o tym, jak bardzo Kenneth Branagh skupia się na szczegółach produkcji... czyli że zasnął po godzinie kręcenia? Z drugiej strony mogłam się domyśleć, że amerykańscy filmowcy nie byliby sobą, gdyby nie dodalikomicznych efektów specjalnych bądź niepotrzebnych momentów pościgu. No nie byliby sobą. Nie i już.
A czyż ekranizacja klasyki kryminału nie dawała możliwości na pokazanie widzom XXI wieku nieco innego klimatu opowieści - równie ciekawego, a przy tym w obecnych produkcjach niemal niedostępnego? Co kierowało twórcami, że postanowili mimo wszystko zniszczyć kryminał w stylu retro na rzecz powszechnie znanych już historii? Szczerze nie rozumiałam niektórych zmian w scenariuszu, które burzyły cały nastrój. Do małych szczegółów nie mam prawa się przyczepić, ale do tych większych już tak - takich, jak chociażby pominięcie niektórych tropów bądź zmiany w pokrewieństwach, które przecież rzucają zupełnie inne światło na daną postać.
No ale przynajmniej Hercules Poirot może czuć się usatysfakcjonowany w swojej próżności, ponieważ w jak mało której książce Christie, jest tutaj zdecydowanie na pierwszym planie. A jego dziwactwa i temperament zostały podwojone, tworząc lekko karykaturalną postać jego samego. Kenneth Branagh chyba za bardzo skupił się właśnie na tworzeniu własnego bohatera, tracąc tym samym cenne minuty, które można byłoby z korzyścią przeznaczyć na zagadkę. W pozostałych rolach mamy niemal samych nominowanych dla Oscara bądź już posiadających złotą statuetkę, m.in.: Penelope Cruz, Johnny Depp, Michelle Pfeiffer, Willem Dafoe, Josh Gad, Lucy Boynton czy Leslie Odom. Każdy z nich ma gdzieś swoje pięć minut sławy podczas przesłuchania, ale blakną w obliczu belgijskiego detektywa.
Nie skupiałabym się tak mocno na odczuciach miłośnika twórczości Christie i mogłabym spokojnie powiedzieć, że Morderstwo w Orient Expressie spodoba się z mniejszym bądź większym przymrużeniem oka każdemu, gdyby nie zakończenie. Wydźwięk filmu a wydźwięk powieści to dwa różne światy - coś, co nigdy nie powinno zostać nazwane tym samym mianem. I tego już naprawdę nie mogę przebaczyć tej produkcji.
Kończąc swój wywód czymś pozytywnym, pochwalić muszę za często zapierające dech w piersiach zdjęcia. Już od pierwszych minut filmu podziwiać można piękny, orientalny Stambuł. Później przez większą część produkcji stoimy w miejscu, tak jak wykolejony pociąg. I tutaj też filmowcy spisali się na medal. Zasypane śniegiem urwisko tworzy klimat grozy i niebezpieczeństwa z każdej strony, a do tego widok kamery z góry utrzymuje potrzebne wrażenie ciasnoty pociągu. Proste zagrania, a przy tym jakże trafne.
Morderstwo w Orient Expressie mogło stać się czymś wielkim, dwuznacznym, jak niejednoznaczne jest zakończenie powieści. Mogło spodobać się obydwóm grupom odbiorców, a niestety wyszło jak wyszło. To dobry film z miłymi dla oka ujęciami, ale pozbawiony klimatu książek Agaty Christie. Jeżeli fanom to nie przeszkadza - mogą pójść śmiało do kina. Osobom, które nie znają nazwiska Królowej Kryminału, polecam po stokroć, bo jest nadzieja, że później sięgną po książkę.
P.S. Więcej o różnicach pomiędzy powieścią a filmem już jutro w oddzielnym poście!
P.S.2. Czytaliście/oglądaliście już Morderstwo w Orient Expressie?
Sławny detektyw Hercules Poirot (Kenneth Branagh) musi koniecznie wracać do Londynu, dlatego dzięki pomocy zaufanego przyjaciela, Bouca (Tom Bateman), w ostatniej chwili wsiada do luksusowego Orient Expressu. Krótki jest jego odpoczynek po rozwiązanej sprawie w Stambule, ponieważ w pociągu dochodzi do morderstwa, a ofiarą pada amerykański biznesmen (Johnny Depp). Okoliczności śmierci są niezwykle frapujące, a poszlaki mylące. Wychodzi na jaw, że wszyscy mógłby mieć motyw, a przy tym każdy ma alibi.
Na wstępie chciałabym tylko wspomnieć o pewnych pogłoskach, krążących w Internecie, a mówiących o sprzecznych z prawdą plotkach, jakoby Morderstwo w Orient Expressie w reżyserii Kennetha Branagha było remakiem filmu z roku 1974. Wierutne kłamstwo. To przede wszystkim ekranizacja powieści Królowej Kryminału o tym samym tytule. Tyle że nieco przekombinowane w typowo hollywoodzkim stylu.
Ciężko pisać o filmie, którego historię zna się od dawna, a którą w dodatku szczerze się uwielbia. Morderstwo w Orient Expressie Branagha z góry musiało liczyć się z tym, że miłośnicy Agaty Christie nieustannie będą porównywali film albo do oryginału, albo do innych ekranizacji. Zadanie niełatwe, ponieważ musiało zadowolić aż dwa grona odbiorców - tych, którzy czytali książkę, i tych, którzy nigdy o niej może nawet nie słyszeli. Dla ułatwienia zacznę recenzję z punktu widzenia tych ostatnich.
Fabuła oparta na historii z lat 30. tworzy klimat opowieści zupełnie inny, niż ten, do którego młody widz już się przyzwyczaił. Najważniejsze są pozostawione poszlaki i powolne dochodzenie do winnego; przesłuchiwania i wyłapywanie nieścisłości. To właśnie za to miliony czytelników z całego świata pokochali Agatę Christie, a teraz ma szansę spodobać się kolejnym odbiorcom. Akcja powoli płynie, przedstawiając bohaterów, a zostało to wykonane w taki sposób, że raczej nie trudno się pogubić. Główne myśli Królowej Kryminałów pozostały. Jej duch od początku gdzieś krążył wokół tego filmu... by zniknąć całkowicie pod jego koniec.
Fani Christie muszą być przygotowani na to, że niejednokrotnie będą kręcili nosem (bądź całymi głowami!), widząc niektóre zagrania reżyserskie. Osobiście początkowo po prostu przymykałam oko na pewne momenty, ale im bliżej końca, tym trudniejsze to było. Słyszałam naprawdę wiele o tym, jak bardzo Kenneth Branagh skupia się na szczegółach produkcji... czyli że zasnął po godzinie kręcenia? Z drugiej strony mogłam się domyśleć, że amerykańscy filmowcy nie byliby sobą, gdyby nie dodali
A czyż ekranizacja klasyki kryminału nie dawała możliwości na pokazanie widzom XXI wieku nieco innego klimatu opowieści - równie ciekawego, a przy tym w obecnych produkcjach niemal niedostępnego? Co kierowało twórcami, że postanowili mimo wszystko zniszczyć kryminał w stylu retro na rzecz powszechnie znanych już historii? Szczerze nie rozumiałam niektórych zmian w scenariuszu, które burzyły cały nastrój. Do małych szczegółów nie mam prawa się przyczepić, ale do tych większych już tak - takich, jak chociażby pominięcie niektórych tropów bądź zmiany w pokrewieństwach, które przecież rzucają zupełnie inne światło na daną postać.
No ale przynajmniej Hercules Poirot może czuć się usatysfakcjonowany w swojej próżności, ponieważ w jak mało której książce Christie, jest tutaj zdecydowanie na pierwszym planie. A jego dziwactwa i temperament zostały podwojone, tworząc lekko karykaturalną postać jego samego. Kenneth Branagh chyba za bardzo skupił się właśnie na tworzeniu własnego bohatera, tracąc tym samym cenne minuty, które można byłoby z korzyścią przeznaczyć na zagadkę. W pozostałych rolach mamy niemal samych nominowanych dla Oscara bądź już posiadających złotą statuetkę, m.in.: Penelope Cruz, Johnny Depp, Michelle Pfeiffer, Willem Dafoe, Josh Gad, Lucy Boynton czy Leslie Odom. Każdy z nich ma gdzieś swoje pięć minut sławy podczas przesłuchania, ale blakną w obliczu belgijskiego detektywa.
Bo to Hercule Poirot ma pierwsze i ostatnie zdanie! |
Nie skupiałabym się tak mocno na odczuciach miłośnika twórczości Christie i mogłabym spokojnie powiedzieć, że Morderstwo w Orient Expressie spodoba się z mniejszym bądź większym przymrużeniem oka każdemu, gdyby nie zakończenie. Wydźwięk filmu a wydźwięk powieści to dwa różne światy - coś, co nigdy nie powinno zostać nazwane tym samym mianem. I tego już naprawdę nie mogę przebaczyć tej produkcji.
Kończąc swój wywód czymś pozytywnym, pochwalić muszę za często zapierające dech w piersiach zdjęcia. Już od pierwszych minut filmu podziwiać można piękny, orientalny Stambuł. Później przez większą część produkcji stoimy w miejscu, tak jak wykolejony pociąg. I tutaj też filmowcy spisali się na medal. Zasypane śniegiem urwisko tworzy klimat grozy i niebezpieczeństwa z każdej strony, a do tego widok kamery z góry utrzymuje potrzebne wrażenie ciasnoty pociągu. Proste zagrania, a przy tym jakże trafne.
Morderstwo w Orient Expressie mogło stać się czymś wielkim, dwuznacznym, jak niejednoznaczne jest zakończenie powieści. Mogło spodobać się obydwóm grupom odbiorców, a niestety wyszło jak wyszło. To dobry film z miłymi dla oka ujęciami, ale pozbawiony klimatu książek Agaty Christie. Jeżeli fanom to nie przeszkadza - mogą pójść śmiało do kina. Osobom, które nie znają nazwiska Królowej Kryminału, polecam po stokroć, bo jest nadzieja, że później sięgną po książkę.
P.S. Więcej o różnicach pomiędzy powieścią a filmem już jutro w oddzielnym poście!
P.S.2. Czytaliście/oglądaliście już Morderstwo w Orient Expressie?
Ja raczej sobie odpuszczę.:)
OdpowiedzUsuńNa blogu będzie więcej recenzji filmowych, także na pewno coś tam Ci się spodoba ;)
UsuńJa też sobie odpuszczam. Jak wiesz, jestem ogromną fanką Christie i dzięki Twojemu poleceniu obejrzałam "I nie było już nikogo" - absolutne arcydzieło pod wieloma względami. Jak dowiedziałam się, że "Morderstwo..." dostanie swoją ekranizację... tka, tak, tak! A potem kilka znanych nazwisk (co rzadko zwiastuje dobry film, serio), serial i kompletny brak klimatu. Który chyba bardziej czułam w grze z 2008 roku ;) Akurat Ty wspominasz, że w tym przypadku twórcy spisali się dobrze, ale... nie wiem, no zwyczajnie nie jestem przekonana i sobie odpuszczam.
OdpowiedzUsuńTeż oglądałam 'I nie było już nikogo'. Film mocno mi się spodobał. Teraz psioczę na tę adaptację, choć jej nie oglądałam, bo coś mi się wydaje, że skoro Branach tak się chwali, że wreszcie zrobił najlepszą adpatację, to myślę, że poniósł klapę. Jestem bardzo pod wrażeniem wersji z Suchetem i to nich zostanie. Ta wersja z 74 też jest dobra, choć Poirot był przerysowany.
UsuńAle i tak Ci zazdroszczę, że byłaś na tym filmie. Magia reklamy...
Obejrzałam ekranizację "I nie było już nikogo"? Cudownie!
UsuńBo to mega dobry serial jest! Nieustannie go wszystkim polecam ;)
Czyli masz lepszego nosa niż ja, bo ja się okłamywałam, że będzie super... po czym pierwsze minuty filmu już wyprowadziły mnie z błędu :D
Bardzo lubię książki Agathy Christie i tę również czytałam. Szkoda, że film nie oddaje tego klimatu, który jest w tej książce. Może jednam obejrzę z ciekawości. ;)
OdpowiedzUsuńObejrzeć z ciekawości zawsze warto :D
UsuńMuszę w najbliższym czasie przeczytać, bo planuje się wybrać na film, chociaż po tej recenzji wolałabym zaszyć się w domu i obejrzeć serial na pdst. powieści :D
OdpowiedzUsuńJeżeli chcesz obejrzeć ten film - nie bądź świeżo po lekturze książki. Jedynie będziesz psioczyła niepotrzebnie ;)
UsuńSerial też jest - choć ekranizacji akurat tej książki jest w porównaniu do innych... słaba. No a przynajmniej mnie nie zachwyciła.
Książkę czytałam kilka razy a film dopiero przede mną, ale czytałam mnóstwo pozytywnych recenzji ;)
OdpowiedzUsuńNo to masz jedną moją negatywną - tak dla odmiany! :D
UsuńNie mogę się doczekać tej ekranizacji! Czytałam już kilka niepochlebnych recenzji, ale i tak jestem nastawiona pozytywnie :) jak już się pogodziłam z takim wyglądem Poirota, to się pogodzę ze wszystkim :D
OdpowiedzUsuńO wyglądzie Poirota będzie przy innej okazji :D
UsuńW takim przypadku nie pozostaje nic innego jak po pierwsze przeczytać książkę, a po drugie pójść na film!
OdpowiedzUsuń