Dawno już nie dałam szansy żadnemu nowemu, nieznanemu szerszej publiczności autorowi, w związku z czym postanowiłam to zmienić. Z tej przyczyny zainteresowałam się Kryminalnymi przypadkami Matyldy, mając nadzieję na coś ciekawego. A ów wiarę miałam tak długo dopóty, dopóki nie dostałam książki w swoje ręce. I niestety wyszło jak wyszło.
Matylda to pisarka i malarka, choć jakbyście mnie zapytali, mam wrażenie, że to jakaś gwiazda (w dodatku bogata), jedynie mało znana. Jako że w dniu swojego ślubu zostaje zostawiona na ślubnym kobiercu, postanawia wyjść z kościoła ot tak sobie (co z gośćmi?), wsiąść do samochodu swojego dawno nie widzianego znajomego (to po co go zapraszała na ślub?) i pojechać do jego zamku (jakim cudem ten pan ma na własność zabytek?). Niestety nie znajduje w nim świętego spokoju a trupy, trupy i jeszcze raz trupy...
Wiecie co? Czuję się oszukana, ponieważ Kryminalne przypadki Matyldy nie miały w sobie niczego, co obiecywały swoim opisem. Że komedia? Możliwe, ale bardzo słabych lotów. Że romans? Jak tak, to bardzo toporny. Że kryminał? Szkoda, że tak bardzo nieciekawy, iż zanim do czegokolwiek doszło, czytelnik musiał uzbroić się w cierpliwość.